Jeśli zastanawialiście się kiedyś, dlaczego prawie każdy barber w Polsce ma za symbol dziwny, obracający się pasiasty pręt, nie szukajcie dalej.
Jego znaczenie może nieść przy okazji odpowiedź na pytanie, dlaczego tak dobrze czujemy się na fotelu, oddani pod opiekę golibrody. Jasne, rytuał golenia na mokro jest przyjemny, bo zmysłowy. Ponura tradycja wychowania chłopców nakazuje, by ukrywali w dorosłym życiu potrzeby troszczenia się o siebie. Stąd jeśli potrzebują, żeby ktoś ich pogłaskał, muszą uzasadnić to praktycznym wymiarem rytuału.
Ale miejsca takie jak barber shop czy salon fryzjerski dawały zawsze coś więcej. Choćby przestrzeń azylu, przez którą w trudnych czasach były ważnymi miejscami wymiany informacji i budowania tożsamości, zwłaszcza dla mniejszości. Mogło chodzić o mniejszość etniczną, seksualną, ale w pewnym momencie mniejszością taką było też to czujące coś wewnątrz – dominujących na zewnątrz – mężczyzn.
Czy ten kręcący się kolorowy kijek może być symbolem tego wszystkiego? Kiedy H. zadała mi ostatnio pytanie, skąd się wziął, pomyślałem, że właśnie tak. Czerwono-biało-niebieska spirala to męskie I-U-I-U, sygnał „tu możesz oczekiwać pomocy”. Dosłownie i w przenośni.
Chirurg bez precyzji
Golenie na mokro odeszło do lamusa stosunkowo niedawno, kiedy w latach 30. Braun i Philips zaprezentowały swoje patenty na suche, elektryczne golenie blisko skóry. Wcześniej, żeby pozbyć się brody – symbolu dzikości, stanu pół-zwierzęcego (stąd słowo barbarus – brodacz), konieczne były zabiegi łaziebne.
Nie jest zaskoczeniem, że powierzano je wyspecjalizowanym osobom. W czasach maszynek o dobrze osadzonych ostrzach, paskach z aloesową emulsją, kratkach zapobiegających ruchom na boki (które zostawiają skaleczenia), golenie jest banalnie proste. Ale brzytwa już taka łatwa w obsłudze nie jest.
Kiedy w starożytnym Egipcie zajmowali się nią specjaliści, byli jeszcze kapłanami. Potem jakoś tak dziwnie ciało oddzieliło się od duszy. Tę ostatnią pozostawiliśmy uczonym w piśmie, domena barberów, balwierzy czy cyrulików pozostawała znacznie obszerniejsza niż tylko golenie i strzyżenie włosów.
Do bardzo niedawnych czasów w ich kompetencjach pozostawała niemal cała dostępna ludziom chirurgia. Lekarze pojawili się w czasach nowożytnych, ale jeszcze wtedy woleli pozostać przy – często pozbawionej podstaw biologicznych – teorii. Krwi raczej nie lubili. Z drugiej strony: chirurgia niewiele różniła się od rzeźni. By wyrwać ząb, wystarczy sznurek i trzaśnięcie drzwiami. Nogę można obciąć piłą i powstrzymać krwawienie rozpalonym żelazem. Cesarskie cięcie też nie wydawało się niczym skomplikowanym, dopóki niedawno ktoś nie wpadł na pomysł, że właściwie można by przy okazji spróbować ocalić życie matki.
To, że dziś mówimy o chirurgicznej precyzji, pojawiło się stosunkowo niedawno. Kiedy okazało się, że można na przykład przedłużyć życie człowieka, wymieniając mu serce na nowe, a nie ocalić pół człowieka, odcinając część rozszarpaną przez kulę armatnią. Podobnej nobilitacji doznali na przykład kosmonauci, kiedy stanęli na księżycu. To właśnie wtedy okazało się, że są nawet fajniejsi od pilotów samolotów pasażerskich. Bo wcześniej po prostu latali w zaprogramowanych puszkach śladami radzieckiego psa. Dopiero ci nowi chirurdzy nie bardzo chcą się kojarzyć z goleniem na gładko.
Barber: krwawy zawód
Wiele z tych zabiegów – pijawki, puszczanie krwi, stawianie baniek, rwanie zębów czy wycinka tego i owego z ciała – wiązało się z krwią. Stąd drążek – coś, co pacjent może zacisnąć, by lepiej wyeksponować żyły. Istnieje hipoteza, że czerwień i biel to dawniejsze pasy suszonych bandaży. Być może pierwotnie tak właśnie było.
Historyk sztuki Robert Wallace przywołuje Amsterdam czasów Rembrandta, podając już dokładnie te kolory. Oznaczałyby one poszczególne usługi barberów: biały to rwanie zębów i operacje na kościach, czerwony puszczanie krwi, niebieski – zabiegi balwierskie.
Podobnie było w Anglii, gdzie Henryk VIII w 1540 połączył w jeden cech chirurgów i balwierzy. Według późniejszych modyfikacji jego przepisów, biało-niebieski i biało-czerwony były barwami, które odróżniały jednych od drugich. Byłby to więc rodzaj szyldu dla niepiśmiennych, według zasad, które stosujemy do dziś, oznaczając choćby szpitale czerwonym krzyżem, a apteki – zielonym, z kaduceuszem.
To niestety wszystko, co wiemy jako w miarę potwierdzone. Reszta – kule będące elementem barberskiego słupa, nawiązujące rzekomo do akwariów na pijawki, to już raczej spekulacje. Podobnie hipoteza, że dawni balwierze wystawiali miski z krwią jako reklamę swojej działalności – a i to można spotkać. Niestety, tak to już jest z symbolami, że czasami mogą wykiwać nawet symbologów.
- Szary garnitur. Kolor roku Pantone trafia w sedno elegancji
- Suspensorium: męska maseczka w pandemii syfilisu
- Pandemia na Savile Row. Covid zmienia legendarną ulicę krawców
- Po ilu założeniach wyrzucamy ubrania? Ciekawe dane „Financial Times”
- Czerwone spodnie. Czy mężczyźni cierpią na przezroczystość?
- ABC materiałów na garnitur. Znalazłem unikatowy poradnik vintage