Szybki kurs robienia czegokolwiek

Na przykładzie pisania i fotografii, jedynych quasi-rzemieślniczych czynności, o których wiem cokolwiek

Odświeżyłem sobie Road to Perdition, napisałem o tym notkę na fejsa i już prawie poszedłem spać, ale uświadomiłem sobie, że notka jest przegadana. Jest jej za dużo o jeden link. Przegadać notkę na fejsbuku – to tylko ja potrafię. Nie, nieprawda. Natomiast częściej niż inni to zauważam, bo potrafię pisać. To znaczy, pochlebiam sobie, że jestem gdzieś na tym spadku po prawej stronie krzywej Gaussa. Może to nieprawda.

Kultowy Jude Law i kultowy Graflex. Mam taki. "Nie sprzedam, będę robił", jak mawiają kolekcjonerzy wraków
Kultowy Jude Law i kultowy Graflex. Mam taki. „Nie sprzedam, będę robił”, jak mawiają kolekcjonerzy wraków

Zastanawiam się ostatnio dużo nad swoim pisaniem, dla higieny, żeby ustalić, czy na przykład robię jakiś postęp. Ale przecież samo to jest już postępem, bo refleksja nad pisaniem nazywa się… pisaniem właśnie. Rąbanie drwa to tyle co pisanie na maszynie – śpiewali w „Raju”. Gdyby rąbanie drwa kosztowało zero kalorii, nie byłoby w ogóle pracą. A gdyby pisanie na maszynie kosztowało zero kalorii, nie byłoby pracą ani o jotę mniejszą niż jest teraz. Więc jeśli od obu stron równania odjąć kalorie, wychodzi, że pisanie < rąbanie drwa, prawda? Matematyka dla humanistów.

A więc jak robić rzeczy, różne, dowolne, by być lepszym w tym co się robi? Poniższa odpowiedź nie jest wyczerpująca. Ma też ten mankament, że zaczyna się od odrobiny historii fotografii, ale zanim skreślisz mnie jako bredzącego nerda, daj mi chwilkę czasu. A nuż się uda zainteresować cię na chwilę i nie zanudzić technikaliami?

Historia zaczyna się od Ansela Adamsa, amerykańskiego fotografa. A właściwie Amerykańskiego Fotografa, z całym błogosławieństwem wieloznaczności tego określenia.

Ansel Adams cykał widoczki.

Z dzisiejszego punktu widzenia nudne, ale cykał je w dawnych czasach, jeszcze przed Instagramem i przed hasztagiem #nofilter. W tamtych czasach trzeba było znać się na robocie, bo sprzęt nie wybaczał. Nie było zawrotnej kariery tanich i dobrych japońskich hut szkła optycznego. Klisza fotograficzna miała grubość rajstop twojej babci, a nie pończoch twojej dziewczyny, jak teraz. Pokrywająca ją emulsja fotograficzna miała światłoczułość na poziomie pewnie niewiele wyższym niż Całun Turyński[1], ten klimat. Trzeba było dobrze umieć w ciemnię, żeby zostać w takich czasach Amerykańskim Fotografem.

Na niebie noc, na ziemi dzień. Ansel Adams, Moonrise, Hernandez
Na niebie noc, na ziemi dzień. Ansel Adams, Moonrise, Hernandez

Ale Adams umiał. Miał do tego twardą dupę – jak usiadł, to czekał na kadr jak stary Indianin w prerii czeka na śmierć. Najbardziej znany fakt z jego życia jest taki, że pewnego dnia, jadąc przez pueblo San Hernandez, zobaczył Ujęcie. Rozstawił cały swój sprzęt, a fotografował na kliszy, bagatelka, 8 na 10 cali, co oznacza pudło o takich wymiarach i pewnie półtora metra miecha, statyw, wszystko. Wtem! Zapomniał nasz Ansel światłomierza. Więc wyliczył światło, bo znał wartość dla księżyca, a fota wyszła mu taka, jak widać obok. #nofilter.

W San Hernandez jest dzisiaj doroczny zlot miłośników tzw. Systemu Strefowego Ansela Adamsa. W dacie zrobienia tego zdjęcia nerdy z całych Stanów gromadzą się, bo a nuż trafi im się taki księżyc.

Zamknąć nawias, bo Adams pojawia się tu w ogóle w innym celu. Mianowicie podobno, sam nie czytałem, ktoś w wywiadzie zapytał tego mistrza ciemni, jakie jest najważniejsze narzędzie w jego warsztacie do wywoływania zdjęć. Adams odpowiedział: kosz na śmieci.

But wait, there’s more! Chodziłem kiedyś na kurs, na którym wykładowca, sam solidny kujon fotografii czarno-białej, zwierzał się z uczuć po lekturze technicznych wskazówek Ansela Adamsa: ja wywołuję zawsze w Rodinalu 1+20, w dwudziestu stopniach, przez półtorej minuty. Można zdębieć. Taki mistrz o niepodrabialnym stylu, a jego know-how mieści się w jednym technicznym zdaniu.

Ale w tym jest cały świat mądrości dla robiących… cokolwiek. Adams, mając do dyspozycji wiele zmiennych: stężenie wywoływacza, temperaturę kąpieli odbitek, czas wywoływania – sprowadził je wszystkie do stałych. Ta samo do stałych sprowadził wywoływanie negatywu. Co zostało? Czas naświetlania w aparacie i czas naświetlania na powiększalniku. Dwie zmienne, odpowiadające zresztą zupełnie dwóm różnym etapom przygotowania zdjęcia. Bo pamiętasz, że kiedyś z aparatu wychodziła klisza, a z kliszy wywoływało się odbitki?

Można mówić o wadze rutynowej czynności, bo wszyscy męscy blogerzy mówią o wadze rutynowych czynności. Ale nie jestem pewien, czy praca w taki sposób, żeby aspekt techniczny dopracować, ujednolicić i uczynić pomijalnym, to dokładnie to samo co rytuał porannego golenia. To po prostu fachowe podejście: robisz coś zawsze tak samo, bo nie naprawia się czegoś, co nie jest zepsute. Robisz coś zawsze tak samo, bo dzięki dużej ilości stałych masz pewność efektu przy zmianie tego, co zmienne.

A więc: czy piszę lepiej niż pięć lat temu? Nawykowo skracam zdania. Nawykowo szukam prostszych słów, bo już wiem, że jeśli proste słowa nie wypowiedzą prostej prawdy, to trudne słowa nie dodadzą jej ani szczypty. (Próbowałem to kiedyś wytłumaczyć ambitnym licealistom na warsztatach dziennikarskich; ale była jazda!) Piszę pod wymiar – jak dziennikarz; wyróżniam takie długości jak 3, 6, 20 i 35 tysięcy znaków, ale jak słyszę o książce, która ma półtora miliona, to w ogóle nie wiem, ile to jest. Bo dziesięć lat takiej pracy mnie tego nie nauczyło, a tamtego trochę tak.

Piszę pod wymiar, i jak każą skrócić, to skracam – a nie obrażam się jak artysta, że nie naprawia się po mnie Dzieł. Bo artyści bywają kapryśni, ale nie od bycia kapryśnym zostaje się artystą.

Co jest moją zmienną? Słowa: i tu właśnie nie wiem. Nie piszę bowiem szybciej. Czy to oznacza, że więcej czasu poświęcam na pracę nad frazą, czy po prostu cześciej odświeżam fejsa? Myślę, że jednak to pierwsze – nie z próżności, ale tak mi wychodzi z logiki. Zacząłem używać czasu zaprzeszłego – bo potrafi jednym słowem, staromodnym, ale wciąż zrozumiałym, zastąpić dwa zdania. A jednocześnie – patrz punkt pierwszy: nie mam problemu ze znalezieniem nowych dwóch zdań, które nie będą redundantne nadmiarowe. Dlatego, a nie dla pozy. Zresztą ci, którzy tak robią, stosują go niepoprawnie i źle konstruują (kiedy słyszę „nabyłem byłem drogą kupna”, widzę oczyma duszy lot Smerfa Ważniaka, jego lądowanie na głowie i stłuczone okulary).

Ok, taki jestem dzielny, zuch, syneczek mamusi. Nachwaliłem się. Ale piszę to, bo jestem serio przekonany, że tak działa zawsze. I, żeby już nie było o fotografii – kiedy kupiłeś pierwszy smartfon, ściągnąłeś wszystkie appki: listę zakupów, listę zadań na jutro, aplikację do mapowania burz mózgu, do kontrolowania budżetu i do przypomnień. Dziś używasz google keep. Czy to czyni cię prymitywnym? Przeciwnie!

No, jednak nie może nie być o fotografii: amatorzy często mówią: nie kupię sobie lepszego aparatu, dopóki nie wykorzystam w pełni wszystkich możliwości tego. To oznacza: dopóki nie będę robił doskonałych zdjęć seryjnych, rozmytych, animacji poklatkowej i filmu HD, tego, tamtego, owamtego. Zawodowcy NIGDY nie wykorzystują pełni potencjału aparatu; zawodowcy mają wyślizgany jeden knefel, a resztę ustawien mają na stałe, zapamiętane jak ustawienia lusterek w samochodzie.

Myślę, że taki sposób myślenia prowadzi najdalej: jeśli da się coś zrobić po prostu, zrób to po prostu. A wtedy, z odrobiną wprawy, będziesz po prostu to robił. Przecież nie po to napisano książki „85 sposobów wiązania krawata”, żebyś wiązał krawat na 85 sposobów, prawda?

 


[1] Całun Turyński bywa wymieniany w historiach fotografii jako być może jeden z pierwszych przykładów eksperymentów ze światłoczułością, przypisywany – jakże by inaczej – Leonardowi Da Vinci. Podobnie z Jaskinią Platona, uważaną za pierwszy antyczny opis zjawiska camera obscura. Banany i jabłka też są światłoczułe – jeśli zdejmiesz naklejkę z brązowego banana, pod spodem będzie żółty. Teraz wiesz już wszystko o światłoczułości. Może oprócz tego, że jeśli poprosisz byłą dziewczynę o posmarowanie ci pleców kremem do opalania, możesz obudzić się z plażowej drzemki z napisem PALANT