Wiązanie krawata możliwe jest, zdaniem niektórych, tylko na dwa sposoby. To jak w starym kawale o Radiu Erewań: prawda, ale częściowo.
Moja biblioteczka książek poświęconych męskiej elegancji, stylowi i tzw. sztuce życia nie jest bogata. Nie rozwijam jej jakoś szczególnie, żeby nie mylić teorii z praktyką. Jeszcze mniej z niej zostanie, jeśli odrzucę pozycje, które kupiłem przez przypadek i teraz się wstydzę. Może zresztą zaszczycę je kiedyś osobną notką. W obejmującej klika pozycji kolekcji tych, które naprawdę sobie cenię, jest 85 sposobów wiązania krawata Thomasa Finka i Yonga Mao. Długo jej nie używałem.
Wiązanie krawata: ile jest sposobów?
Książka naukowo udowadnia, że dokładnie tyle węzłów wyczerpuje listę możliwości wiązania krawata. Nie licząc może krępowania koleżanek i wiązania go sobie na czole podczas pijanych imprez integracyjnych w korpo. Jednak inne źródła nienaukowo przekonują, że cała ta prawda jest funta kłaków warta. Potrzebujesz znać four-in-hand – najprostszy węzeł, asymetryczny i nieco „artystyczny” oraz coś uporządkowanego, symetrycznego i nie za dużego, słowem – półwindsor.
Siłą książki Finka i Mao w porównaniu do innych krawaciarskich tytułów jest jeszcze jeden fakt. Nawet stosując całe życie te dwa (lub dowolne inne dwa, a nawet jeden) węzeł, po przeczytaniu akurat ich książki nie masz poczucia straty czasu i pieniędzy. Nie żałowałem więc. Ale codziennie wiążąc pod szyją ulubiony four-in-hand miałem poczucie jakiejś dziwnej pustki.
Wiązanie krawata: dimple, czyli obowiązkowa łezka
Zdałem sobie z niej sprawę dopiero niedawno. Odkryłem, że jeden z moich ulubionych krawatów – szary wełniany oscar jacobson z wełny Loro Piana – jeszcze nigdy nie leżał tak, jak powinien. Mój ukochany zwis męski! Zupełnie normalnej szerokości ok. 8 centymetrów w swym najszerszym miejscu. A jednak: zwęża się ku górze tak gwałtownie, że na wysokości, na której go wiążę, ma ich zaledwie dwa czy trzy. Węzeł wielkości piąstki noworodka nigdy nie będzie wyglądał dobrze. A obowiązkowa łezka, czyli fałdka materiału pod węzłem, przy tej mięsistości wełny daje wrażenie przypadkowego (w najgorszym tego słowa znaczeniu) marszczenia. Przeprowadzone niedawno eksperymenty wykazały, że four-in-hand niestety nie zdaje egzaminu. Za to jego pogrubiony kuzyn, victoria, zbliża mnie nieco do ideału. Do testów zatrudniłem podręcznik Finka i Mao. Do tej pory żadnym katalogiem węzłów nie zaprzątałem sobie głowy.
Ostatecznie, chociaż z efektów dalej nie jestem w stu procentach zadowolony, mogę ogłosić swoją reedukację. Dwa węzły w zupełności wystarczą na całe życie, pod warunkiem, że twoja kolekcja krawatów była tworzona z myślą właśnie o tych dwóch. W przeciwnym razie czuj się skazany na poszukiwania. Dobry przewodnik będzie w nich niezwykle przydatny.