O e-czytnikach dla nie-nerdów, czyli jak (prawie) przestałem kochać druk
Robić z książką można różne rzeczy, o których często zapominamy. Jeśli wydaje ci się, że to staromodne, jednofukncyjne urządzenia – przeczytaj koniecznie. Czytaj dalej
Related Stories
O e-czytnikach dla n
Lista lektur, które
Wino to sama radoś
Siedem lektur apokalipsy
Lista lektur, które przygotują cię na (nienadejście) końca świata.
Related Stories
O e-czytnikach dla n
Robić z książką
Wino to sama radoś
Radość wina
Wino to sama radość, ale często jej cząstkę odbiera fakt, że masa mądrali zrobiła z niego naukę, i to naukę typu ąę
Nie żebym miał coś przeciw tym mądralom – też są potrzebni, a jeśli do tego są w stanie ślepym testem udowodnić, że faktycznie się znają, to daj im Boże zdrowie. Ale jeśli przed cieszeniem się winem powstrzymują cię opowieści o wysokiej plus kwasowości w pierwszej ćwiartce, daj sobie spokój z mądralami, a nie z winem. Specjalnie dla ciebie Smak Nabyty przedstawia słownik porad, które dodatnio wpłyną na tzw. user experience wina.


Dekanter był kiedyś w moim gronie towarzyskim (→ Towarzystwo) przedmiotem ożywionego sporu, którego źródłem była pomyłka w kolejności – najpierw dużo wypiliśmy, a potem zaczęliśmy się mądrzyć. Wykorzystam przewagę medialną, by jeszcze raz podkreślić, że, drogi Marku, to ja miałem rację w tym sporze: słowo dekanter jest w polszczyźnie jak najbardziej użyteczne i nie da się go zastąpić bardziej ogólnym słowem karafka. Karafka bowiem to każde szklane naczynie z korkiem, z którego (naczynia, nie korka) można serwować alkohol, dekanter zaś to taki rodzaj karafki, który służy do napowietrzania czerwonego wina na co najmniej pół godziny, a czasem nawet do kilku godzin przed podaniem. Dobry dekanter zwiększa więc do maksimum powierzchnię kontaktu wina z powietrzem, a niektórych nie da się nawet odstawić na płask, żeby kołysanie wywołane wypukłym dnem dodatkowo pozwalało winu oddychać. Wyobraźcie sobie w tej roli karafkę z rżniętego szkła na koniak. I kto ma rację?


Deska serów. Figi. Winogrona. Orzechy. Krakersy. Wędliny. Bagietka i ciemny chleb. Woda na rano. Testuj kombinacje. Zestawiaj smaki. Ciesz się fakturą. Oto czym jest wino. Oczywiście zestawianie win z jedzeniem to osobny rozdział nauk, a tutaj mowa tylko o wsparciu kubków smakowych w piciu wina jako takiego.
Gadżety związane z winem, takie jak nalewak, taki dodatkowy dynks do napowietrzania czy kołnierz do zbierania uronionych kropel, uważam za przesadę, ale co kto lubi. Pamiętaj, że nalewając wino, nie dotykasz szyjką butelki (lub →Dekantera) brzegu →Kieliszka, więc wystarczy dobrze zdjąć folię pod rantem szyjki butelki i nalewać pewnym ruchem, a nic nie powinno kapać. Pewne ruchy zaś to przecież domena prawdziwych mężczyzn, prawda?


Kieliszki. Dobre kieliszki są konieczne, żeby aromat rozwijał się w pełni. Dobre kieliszki poznaje się po szkle (– Serio!?), które jest cienkie, przejrzyste i po prostu piękne. Jeśli zaczniesz lustrować półkę z kieliszkami w naprawdę gadżeciarskim sklepie, odkryjesz, że każdy szczep ma zaprojektowane specjalnie dla siebie. I to jest właśnie ąę, które można sobie – przynajmniej na początku – darować. Czerwone wina doskonale rozwijają się np. w szerokich kieliszkach do burgunda. Mają one ogromną pojemność, więc właściwa ilość wina rozlewa się w nich szeroko, a lustro płynu stoi nisko. Kiedy zagłębiasz nos w taki kieliszek, bukiet dobrego wina atakuje cię, zapewniając moc doznań. Duża powierzchnia winnej kałuży dodatkowo dobrze napowietrza wino tak jak w → Dekanterze.
Kieliszki do win białych uważam, zapewne niesłusznie, za mniej ważne, bo białe wino serwuje się przeważnie schłodzone i skupienie aromatów i tak jest przez to osłabione. Każdy natomiast powinien mieć przynajmniej dwuosobowy zestaw doskonałych kieliszków do szampana, co w zestawieniu z piciem win musujących choć trochę lepszych niż sowietskoje igristoje jest dobrym początkiem prawdziwego delektowania się bąbelkami.
Nie ma oczywiście nic złego w piciu wina ze szklanek, a tanie winko stołowe nawet warto pić z prostych naczyń, żeby nie wyglądać, jak gdyby się celebrowało mistyczną chwilę spożywania Sofii albo Kagora. Winu nie przybywa wartości od dobrego szkła, chodzi o to, żeby nie odebrać mu jego własnej, jeśli ją rzeczywiście ma.


Korek próżniowy pomaga zamknąć niedopitą butelkę wina i wypompować z niej powietrze, dzięki czemu w butelce pozostanie na dłużej wino zamiast octu. Może mieć dwojakie działanie: będziesz dzięki niemu pił mniej albo więcej. Jeśli, kiedy masz ochotę na wino, ale nie masz towarzysza do picia, rezygnujesz z otwarcia butelki (żeby się nie zmarnowało), dzięki takiemu korkowi będziesz mógł skusić się nawet na jeden kieliszek do obiadu. Jeśli zaś w analogicznej sytuacji decydujesz się na wypicie całej butelki, korek sprawi, że nieco łatwiej będzie powiedzieć „stop”. Z moich obserwacji wynika jednak, że w tym drugim przypadku jego skuteczność znacznie spada.
Korkociąg. Jeszcze parę lat temu kręciły mnie (gra słów niezamierzona) korkociągi gadżeciarskie – nawet na prąd. Ale ponieważ sezonuję się zamiast starzeć, dojrzałem do dobrego „barmańskiego” korkociągu działającego na zasadzie dźwigni, który z francuskiego zwany jest trybuszonem, a powinien – trybuszonem dwustopniowym. Słowo to zupełnie słusznie kojarzy się ze średniowieczną machiną oblężniczą i nawet ma podobną funkcję, jeśli wyobrazić sobie, że korek to odmiana fortyfikacji. „Dajcie mi punkt podparcia, a poruszę Ziemię” – wołał podobno Archimedes. Gdyby obiecał poruszyć korek w butelce wina, byłoby mu łatwiej – za punkt oparcia służy wtedy brzeg szyjki butelki. Korkociągi barmańskie nie mają tej młodzieńczej gadżeciarskości, ale fajne są naprawdę fajne. I analogowe, co dodaje im splendoru.
Książki, a nawet atlasy o winie są oczywiście mniej ważne, niż samo picie, ale poczytanie o szczepie, regionie czy rodzaju wina, które właśnie pijesz, może pomóc zidentyfikować, co ci się w nim podoba. Na dłuższą metę to się opłaca. Język mówienia o smaku nie jest językiem naturalnym i często nasza pamięć do zapachów przechowuje wyobrażenia, których nie jesteśmy w stanie bez treningu połączyć z pojęciami słownymi. Na szczęście większość tej pracy inni zrobili za ciebie, skorzystaj więc z ich wiedzy, zamiast uważać to za obciach. Odwagi. Łyk wina. – Ach, no tak. Aromaty skóry i garbniki. Wpadłbyś na to sam z siebie?
Napinka, a właściwie jej brak. Sommelierzy rzeczywiście stworzyli wspólny język, którym rozmawiają o smaku wina, ale jeśli nie czujesz się na siłach, by przełożyć wrażenia podniebienia na ich słowną konceptualizację, daruj sobie. Trening czyni mistrza (→Nos), a nagrody spotykają cierpliwych. Pij, nie pierdol.


Nos i pamięć. Przysłowie mówi, że kłamcy potrzebują dobrej pamięci, więc jeśli chcesz kłamać, że znasz się na winie, musisz pamiętać, co o nim mówiłeś rok temu. Jeśli zaś chcesz nauczyć się odnajdować w winnych smakach więcej prawdy, musisz pamiętać, co o poprzednich winach nie tyle mówiłeś, co myślałeś. Robienie notatek może wydawać się przesadą (mi ciągle się wydaje), ale krytycy wszystkiego – win, kin, obrazów czy zrazów – zawsze robią notatki. Smak znika z ust raczej prędzej niż później (choć o jakości wina świadczy m.in. to, jak długo się w nich utrzymuje), a, jak mówi inne przysłowie, scripta manent, czyli że notatki zostają. Oczywiście możesz zdać się na notatki, które ktoś wcześniej zrobił dla ciebie (→Książki), jednak dotyczą one nie twojego nosa, nie twoich ust, win i przeżyć.
Sommelier w restauracji naprawdę potrafi pomóc dobrać wino, przytemperuj go tylko, jeśli będzie dzielił włos na czworo. Jeśli chcesz iść z nim w zawody, możesz próbować się mądrzyć albo chociaż dorzucać swoje trzy grosze, ale bądź szczery przed samym sobą: czy potrafisz to robić bez ryzyka zbłaźnienia się? Jeśli nie, lepiej zamknąć dziób. Zbłaźnić się publicznie jest znacznie mniej honorowo niż choćby dostać w dziąsło na dzielnicy.
Towarzystwo potrzebne jest nie tylko dlatego, że pijacy piją samotnie, lecz także do tego, żeby ktoś skrytykował twoje proletariackie gusta do tanich kwaśnych win z południa Włoch albo lepkich owocowych pryt z Mołdawii. Najnowsze ustalenia francuskich naukowców mówią, że Kartezjusz nie miał wszystkich koniecznych danych, kiedy wysnuwał wniosek o bezinteresowności sądu smaku – tak naprawdę nasz gust kształtuje się pod wpływem tego, co o tych samych rzeczach sądzą inni, więc daj się im wypowiedzieć i nie daj się zagłuszyć.


Wiaderko na lód do podtrzymywania chłodu ulubionych białych win w upalne dni podczas grillów i pikników (oraz na kiczowate nieco, ale i tak przyjemne, romantyczne wieczory z szampanem) dodaje i smaku, i lansu. Dodatkowo, przy zgoła innych okazjach, nie trzeba dzięki niemu ganiać ciągle z wódką do zamrażarki, więc inwestycja zwraca się podwójnie. Oprócz lodu wlej do wiaderka lodowatej wody dla poprawienia efektu. (Po edycji: jak zauważa życzliwy komentator Artek, wiaderko to zwane jest coolerem barmańskim. Niech was jednak nazwa nie zwiedzie, nie ma w nim nic barmańskiego i można go używać w dowolnych okolicznościach przyrody, z których szczególnie polecam pikniki w upalne dni).
Related Stories
O e-czytnikach dla n
Robić z książką
Ten Mężczyzna Zami
O księgozbieraniu
Kiedy myślimy „męski styl”, pierwsze, co przychodzi do głowy, to szafa albo garderoba. Ale ponieważ styl to cecha raczej wnętrza człowieka, ex aequo z tymi powyżej będą, odpowiednio – regał albo biblioteka.
To nie jest tak, że nie uważam ubierania się za najfajniejszą z codziennych przyjemności. Myśl, że nie mam tych wszystkich babskich schiz typu „czy nie wyglądam w tym grubo” odpręża mnie i dodaje dystansu, kiedy piętnaście minut wiążę krawat w poszukiwaniu idealnego wyglądu węzła, tego zwornika odzieżowej kompozycji. Ale nawet mimo tego, że od kilku lat mam świra na tym punkcie, gdybym miał wybierać między rozmową z kimś dramatycznie źle ubranym, a kimś koszmarnie nieoczytanym, wybór jest dla mnie jasny. Lepiej uważać bojówki za spodnie do miasta, niż Coelho za wybitnego literata.
Tylko że oczytanie to jedno, a posiadanie księgozbioru to co innego. Pogodziłem się już z tym, że druk w ciągu najbliższych lat stopniowo będzie coraz bardziej prestiżowym, a nie obowiązkowym, wariantem książki. Nawet to rozumiem i rozumie chyba każdy, kto musiał się kilka razy w życiu przeprowadzać razem z biblioteczką: kilka tysięcy książek nieco łatwiej przenieść w kindle’u, prawda? Czy w takim razie pozbawić się kompletnie możliwości ukazania innym zatroskanego oblicza na tle równych szpalerów książek na półkach, niczym mądrzy tego świata na wiekopomnych fotografiach?
Paradoksalnie, dzięki e-bookom, książka z powrotem bardziej stała się ideą, niż obiektem, treść odłączyła się od formy. Łatwiej dzięki temu na plik zadrukowanych kartek spojrzeć jak na zwykłą rzecz i potraktować ją jak zwykły towar konsumpcyjny. Od kilku lat wybieram książki tak, jak bohater Fight Clubu wybiera meble z Ikei: w księgarni odpowiadam sobie na pytanie, czy ten obiekt dobrze określa mnie jako osobę? Czy będzie dobrze reprezentował mnie przed ludźmi, którzy przyjdą w gości?
Jestem pozerem? Jasne. Ale nie chodzi oczywiście o grubość czy odpowiednio pożółkłą barwę papieru, a o tytuł czy tematykę. Ważne jest dla mnie, że pewnych książek po prostu nie mogę nie mieć, choćby wśród moich planów czytelniczych figurowały na bardzo odległym miejscu. Kiedy indziej zaś mam palącą potrzebę przeczytania czegoś, co spokojnie mogę wypożyczyć tak, by nie zostawiło śladu na mojej półce. Tak odróżniam długofalowe miłości od przelotnych fascynacji.
Jedną z największych zalet przedmiotów jest, że mogą nosić na sobie piętno ich właściciela. Dlatego nigdy nie unikam okazji, kiedy mam ochotę podzielić się ze światem jakąś myślą, która narodziła się pod wpływem lektury: bazgrzę ją ołówkiem na marginesie. Czasem pożyczam później takie książki razem z notatkami, które oni dzięki temu mogą później przemyśleć. Ten blog – z zachowaniem wszelkich proporcji – narodził się zresztą z notatek na drugiej stronie okładki książki Dylana Jonesa Jak nosić krawat.
Jeśli uważasz, że potrzebujesz czegoś bardziej dobitnego, niż sama alegoria regału, jest rada i na to: na rynku wydawniczym da się znaleźć pozycje o dobrze świadczących tytułach, jak Przewodnik po kulturze współczesnej dla inteligentnych Rogera Scrutona czy Przewodnik inteligentnego snoba wg Franciszka Starowieyskiego. Problem polega jednak na tym, że Intelektualiści Paula Johnsona wyglądają z tej perspektywy prawie jak Niezbędnik Inteligenta. Lepiej nie iść tą drogą.
Ja osobiście rozwiązałem ten problem raz na zawsze, kupując wybór klasyków myśli ekonomicznej, zatytułowany Prawdziwa cena wszystkiego, o objętości, bagatela, półtora tysiąca stron. Wiecie, czarny napis EVERYTHING pogrubioną czcionką na czerwonym grzbiecie grubości 10 centymetrów – to musi budzić respekt, kiedy ustawisz taką książkę na widoku na honorowej półce w salonie.
Dzięki temu wszystkiemu łatwiej książki wyeksponować, łatwiej zatem nawiązać o nich rozmowę podczas imprezy, kiedy dyskusja trochę gaśnie, niż na przykład o kolekcji krawatów, skrywanej w szafie. Poza tym, dyskusje o książkach są unisex. O krawatach możesz rozmawiać tylko z mężczyznami. One nie zrozumieją.
Related Stories
O e-czytnikach dla n
Na przykładzie pisa
Robić z książką
Wiązanie krawata możliwe jest, zdaniem niektórych, tylko na dwa sposoby. To jak w starym kawale o Radiu Erewań: prawda, ale częściowo.
Related Stories
Dobór krawata do ko
O e-czytnikach dla n
Na przykładzie pisa