Życie wśród mąk

Ten Mężczyzna Zamienił Chipsy Na Prawdziwe Jedzenie. Nie Uwierzysz Co Się Stało Potem

Komiks Kryzys wieku boleśnie uświadomił mi ostatnio dwie rzeczy. Jedną, że nie wiedzieć kiedy stałem się dzieciakiem, którego jarają komiks sieciowe. Drugą, że nie takim znowu dzieciakiem, skoro jest to właśnie Kryzys wieku, a nie Garfield. Udało mi się przeżyć dotychczasowe życie tylko powierzchownie rozumiejąc Dilberta, ale od Kryzysu wieku nie ucieknę. Szkoda.

No ale. Kryzys wieku uświadomił mi ostatnio jeszcze jedną rzecz: niepostrzeżenie osiągnęliśmy wiek, w którym ludzie przygotowują jedzenie na imprezy. To oczywiście ma swoje dobre strony: imprezy z piwem i czipsami zawsze głównie mnie wkurzały, bo piwo w ilościach większych niż małe raczej mi nie służy, a do tego pospołu z chrupkami zawsze zmieniały mnie w napompowanego mruka, którego głównym zmartwieniem jest trafić strumieniem do muszli – i to szesnaście razy na godzinę. Życie się trochę odmieniło kiedy odkryłem wino, sery, sosy i pieczywo, w tej właśnie kolejności.

Nie mam więc dziś do zaproponowania jakiejś wielkiej filozofii, ale taką prostą zmianę: warto osiągnąć ten wiek i mieć wreszcie z głowy całą gówniarzerię, z którą wiążą się imprezy typu piwo i chipsy. Mąka i woda – oto dorosłość, oto przyszłość.

Oczywiście takie tapasowanie ma dwa warunki konieczne, bo jedno to łączyć umiejętnie mąkę z wodą, a drugie, to zapewnić jakiś poślizg: salsę, tapenadę, tzatziki, masło czosnkowe, hummus, guacamole i dziesiątki innych możliwości. No ale nie da się o tym wszystkim tak na raz, zwłaszcza że przyjemność czytania o jedzeniu też trzeba sobie dawkować. Zatem artykuły na poślizg zostawię sobie na omówienie kiedy indziej, chyba że mnie szlag po drodze jakiś trafi, to wtedy nigdy. Dziś odrobina know how łączenia mąki z wodą.

No więc bez smarowania, zaczynamy od razu:

Zasada numer 1: Możesz wybrać Styl. Ale nie musisz. Jeśli połkniesz bakcyla, twoje życie będzie się toczyć wśród mąk: semolina na focaccię, atta na ćapati, kukurydziana na tortillę, warianty razowe i inne. Po jakimś czasie zrozumiesz, że to trochę bez sensu; bierz co masz i rób.

Zasada numer 2: gniecenie ciasta jest szybsze i prostsze niż myślisz. Nie musisz zwalać go na swoją lepszą drugą połówkę, ale oczywiście możesz i warto spróbować. Chyba że ona, oprócz ugniatania w domu ciasta dźwiga jeszcze dzieci na ręce oraz zakupy ze sklepu, a ty pracujesz przy komputerze, jeździsz samochodem i poza tym nie zaznajesz ruchu – wtedy nie warto. Bo skończysz z żoną lepiej umięśnioną niż ty i koledzy będą się śmiali.

Tak czy inaczej, gniecenie ciasta jest szybsze i prostsze niż myślisz, więc nie masz wymówki, która skieruje cię na ścieżkę ku chipsom. Chipsy są do niczego i już.

Zasada numer 3: ciasto i tak wyjdzie. To tylko mąka i woda, czasem drożdże, ale niekoniecznie. Nawet jeśli nie wyjdzie tak jak powinno, to na pewno nie zatruje, bo mąkę można jeść na surowo, a drożdże są najlepszym przyjacielem człowieka. Więc po prostu wyrób i pozwól postać, a w międzyczasie przygotuj jakieś sosy.

Zasada numer 4: piecz jak jaskiniowiec. Nie jesteś na imprezie jakąś ciotką-matroną, cholerną estetką, która piecze bułeczki dla koleżanek z kółka różańcowego. Jesteś myśliwym, który akurat nie poluje, tylko robi szybkie podpłomyki na otwartym ogniu.

No dobra, jesteś nim przynajmniej w swoich wyobrażeniach. Ale żeby upodobnić się do swoich wyobrażeń, stosuj jedną z dwóch metod: ciężką żeliwną patelnię (u mojej mamy w domu zamiast tego była fajerka z pieca kaflowego, oczywiście używana na zwykłym palniku) albo kamień do pizzy, używany w piekarniku.

Co do tego ostatniego: najlepsze są najtańsze, zrobione z tej samej szamotówki, z której robi się piece do pizzy. Taki kamień kupisz na aukcji, opisany jako KAMIEŃ NIE DO PIZZY, dzięki uprzejmości Unii Europejskiej, która nie ma gorszych zmartwień jak regulować kamienie do pizzy. Chodzi chyba o wspólną politykę energetyczną: taki kamień mocno się rozgrzewa i pochłania wilgoć z ciasta, dzięki czemu jest ono chrupkie i Putin na Ukrainie. Tak sobie to w każdym razie tłumaczę.

Zasada numer 5: drożdże, ogarnij temat. Nie znalazłem nigdy w normalnym sklepie suchych drożdży, które nie są samostartujące – to taka errata do przepisów, na które można czasem trafić. Więc jeśli kupisz suche drożdże, mieszasz je z mąką i dodajesz wody i cukru. Mieszasz mąkę i wodę dodając jednego albo drugiego, aż ciasto przestanie się lepić do rąk. Jeśli używasz zaś drożdży w kostce, rozpuść je w szklance letniej wody z cukrem i dodaj do mąki (razem z resztą wody i solą) po kilkunastu minutach. Podczas zagniatania możesz też dodać oliwy. Wyrastanie nie jest obowiązkowe, a wręcz za długo nie warto na nie czekać.

Zasada numer 6: ważna jest formacja. Rozwałkuj na cienko i ponakłuwaj widelec dla odprowadzenia nadmiaru wilgoci i dla szpanu. Albo zroluj paluszki chlebowe i posyp grubo mieloną solą. Albo zagnieć w cieście posiekany kmin rzymski albo świeży rozmaryn i zrób trochę grubsze placki. Albo uformuj kulki i posyp czarnuszką. Albo daj żonie wypić butelkę wina, niech poczuje się jak na wieczorze panieńskim i uformuje małe penisy. Tylko nie daj sobie zrobić zdjęcia komórką, jak to później pogryzasz. Na kobiece poczucie humoru trzeba bardzo uważać.

Zasada numer 7: korzystaj dowolnie z jednego z poniższych przepisów:

focaccia, czyli ciasto do pizzy bez pizzy: do 20 proc. semoliny (szukaj w dziale ze zdrową żywnością), mąka pszenna. Takie ciasto jest nadrożdżach i może zawierać oliwę, co jest generalnie dobrym pomysłem. Przy suchych drożdżach i 20 proc. semoliny dwie trzecie litra wody jest w sam raz. Rozwałkować na cieniuteńko i piec na kamieniu w piekarniku

ćapati, czyli najpyszniejsze z hinduskich pieczyw: specjalna mąka nazywa się atta, jeśli masz w pobliżu sklep dla mniejszości etnicznych. A jeśli nie masz – użyj pszennej razowej. Pomieszaj z wodą, solą i oliwą. Piecz na suchej patelni. Po upieczeniu możesz posmarować masłem czosnkowym, ale grozi to zejściem śmiertelnym z przedawkowania szczęścia

podpłomyki z ciasta na pierogi. Zapytaj babcię o przepis, durniu. Albo mamę albo ciocię albo kogokolwiek, ale nie mnie. Zrób ciasto na pierogi (zawiera jajka), rozwałkuj jak na pierogi, ale zamiast ugotować, upiecz na piecu kuchennym (jeśli masz) albo ciężkiej patelni pokrojone w małe placki. Kiedy byłem mały, zawsze dostawałem końcówkę ciasta, jeśli farsz skończył się wcześniej, i właśnie to z nim robiłem. Boże, byłem wtedy szczęśliwy. A właśnie dzisiaj pod prysznicem rozmyślałem, czy kiedykolwiek byłem szczęśliwy. Otóż byłem – jedząc te placki. Widzicie, do czego mnie doprowadziliście? Idę sobie. Niewdzięczne buce.