Jak łatwo uprzyjemnić sobie życie latem? Sprawić sobie syfon do wody
Na mojej liście rzeczy, o których twoja babcia mówi „o, takie były kiedyś“, a one są dziś, umieściłem m.in. syfon do wody, taki z nabojami na dwutlenek węgla. Zrobiłem sobie ten prezent już w zeszłym roku, ale nie wiem, czemu nie wcześniej. Taki syfon kosztuje dobrze ponad stówę, ale nie są to pieniądze, których nie potrafię przepić w ciągu wieczoru. Czyli, teoretycznie, gdybym pewnego dnia zaniechał tej czynności (powtarzam: teoretycznie!), mógłbym już nazajutrz czuć się jak człowiek, który właśnie oszczędził na wymarzony syfon!
Oczywiście problemem tej kalkulacji jest to, że wybulić dodatkową stówę z hakiem w makro jest znacznie trudniej, niż przewalać ją sukcesywnie cały wieczór, zważywszy że jeśli umiesz pić z głową, tylko pierwszy kieliszek kupujesz na trzeźwo. No ale czasem trzeba się zmusić. Przedstawiam niniejszym tendencyjne NAQ (never asked questions) dotyczące jego używania. Behold:
Dlaczego syfon do napojów to najbardziej zajebiste urządzenie w kuchni?
Bo kuchnia mężczyzny to w dwóch trzecich bar. Nie dlatego, że gotowanie jest niemęskie, ale dlatego, że picie jest po prostu bardziej efektywne. Poza tym syfon jest ładny wprost proporcjonalnie do tego, jak butelka z wodą jest brzydka. Przyciąga wzrok. Zawsze można zamienić o nim kilka zdań, kiedy ktoś przychodzi do ciebie w gości po raz pierwszy, ledwo się znacie i rozmowa się nie klei. Można z nim eksperymentować. I w ogóle.
Co mogę zrobić z moim syfonem?
Wodę sodową robi się tak, że wlewasz wodę, skręcasz syfon, wsadzasz nabój, pssssyt i jest. Ale możesz też dolać do wody różnych rzeczy, pod warunkiem, że są klarowne: syropów, soków, kawy (np. cold brew). Czy wspominałem o alkoholu? Ważne tylko, żeby płyn nie był pełen farfocli, które mogą zatkać syfon. No i żeby płukać wszystkie te rurki i otworki po opróżnieniu.
Ale większą korzyścią z syfonu jest to, że masz wodę z bąblem zawsze pod ręką: do mojito (dla żony, bo mężczyźni tego nie piją), scotch and soda (no, to co innego), różnych collinsów i doskonałych lemoniad.
Lemoniad?
Najprostszy sposób na lemoniadę na życzenie: zawczasu, raz na kilka dni, wyciskasz sok z kilku cytryn i trzymasz w butelce w lodówce. Podobnie z syropem: w rondelku rozpuszczasz cukier 1:1 z wodą (objętościowo, czyli szklanka cukru na szklankę wody). Albo np. dziesięć łodyżek rabarbaru zasypujesz kilogramem cukru, zlewasz dobę później, zaprawiasz kieliszkiem wódki dla konserwacji i do lodówki. A kiedy masz ochotę na lemoniadę, napełniasz szklankę lodem, wlewasz miarkę barmańską (możesz użyć kieliszka do wódki) soku z cytryny, miarkę syropu i dopełniasz wodą z syfonu. Przy drugiej szklance będziesz znał już własne, idealne proporcje.
Syrop możesz udziwniać, osiągając różne lemoniady: np. do rondelka dorzucić garść mięty albo melisy. Możesz stosować bittery, czyli barmańskie przyprawy – alkohol o tak intensywnym smaku, że kilka kropel na szklankę wystarczy. Lemoniada z angosturą to jest to, zapewniam.
Sto pisiąt zeta za syfon? Pojebało? Butelka wody kosztuje dwa pisiąt!
Ale umiesz liczyć, głupku. Po (przeliczam…) 90 litrach wody sodowej twój syfon dopiero się rozkręci. Poza tym kupowanie wody w butelkach jest nieetyczne. I nie chodzi o ekologię, bo kogo to obchodzi, ale płacenie za etykietkę i za to, żebyś mógł sobie podźwigać z parkingu do domu coś, co w tym domu i tak masz. Spójrz np. na raport Fundacji Sędzimira na temat picia wody z kranu. Piszą tam m.in. o tym, że wiele miast promuje swoją, regularnie ją bada itp. A nawet jeśli nie promuje, to większość wód i tak jest do picia.
Możesz też zrobić sobie ślepą próbę: poproś kogoś, żeby nalał ci dwie szklanki wody, jedną z butelki, drugą z kranu. Łatwo się zorientujesz, że kranówa ma podobny smak jak woda niskozmineralizowana, bo w istocie kranówa jest wodą niskozmineralizowaną.
Zresztą jeśli chodzi o smak, bąbelki tylko go dodają. Serio. Rozpuszczony w wodzie dwutlenek węgla obniża jej alkaliczność, przez co nabiera ona lekko kwaskowego posmaku. Czyli: bąbelki korygują smak kranówy.
I może sobie Kiełbasińska opowiadać, że płacisz za nabój złoty pisiąt. Może i tak jest, ale za to za wodę płacisz kilkanaście złotych za hektolitr. Tysiąc litrów. Oszczędzasz na tym, że jej nie nosisz ze sklepu w dziesięciokilowych sześciopakach, że nie wywalasz na śmietnik tygodniowo metra sześciennego petowych butelek, wreszcie – że woda nie traci bąbelków po czwartym odkręceniu, bo przecież w ogóle jej nie odkręcasz.
Jak kupić syfon?
Niezależnie od producenta, wszystkie nowe są takie same i wszystkie działają na ten sam ośmiogramowy nabój gazu. Który, zdaje się, bywa także używany w zabawkowych pistoletach ASG dla dużych chłopców, więc podaż jest. Niestety, nie znalazłem żadnego śladu firmy reelaborującej naboje, więc po dwudziestu litrach wody zostaje niewielka torebka złomu w postaci stalowych łusek.
Większość syfonów na aukcjach to syfony na dwutlenek azotu – też przydatne, ale o nich kiedy indziej. Musisz zawsze uważać, kupując naboje, bo może spotkać cię przykra niespodzianka.
Jeśli masz syfon po rodzicach, działa on dokładnie na te same naboje – skombinuj jeden albo kup małą paczkę i sprawdź, być może zawsze miałeś ten skarb pod ręką, ale dopiero teraz o tym wiesz. Syfon musi mieć rurkę, która pobiera wodę z dna butelki, nakręcaną główkę z dyszą, z której wylatuje woda i osobną komorę nabojową, która pozwala wkręcić nabój i przebić jego spłonkę. Jeśli twój syfon wygląda na kompletny, po prostu spróbuj.
Kupować syfon – czy to nie przesada?
Nie.
Czy syfon daje wodę sodową? Wodę mineralną? Club sodę? Seltzer? Masaj?
Z pewnością daje wodę gazowaną. Ponieważ, co już wiemy, gaz w wodzie podnosi jej kwasowość, kiedyś dodawano sole sodowe lub potasowe (np. kuchenną sodę oczyszczoną) dla równowagi, stąd zapewne nazwa woda sodowa (była/jest też metoda gazowania wody dwuwęglanem sodu). Po angielsku to samo nazywa się club soda i nie chce mi się tworzyć tu ludowych etymologii – nazywa się i już. Seltzer zaś – podobno – był pierwotnie określeniem czystego H₂O nasyconego CO₂, a nazwa pochodzi od francuskiej miejscowości Seltz albo niemieckiej Selters, gdzie występuje naturalnie gazowana woda. Woda mineralna to oczywiście woda z minerałami, niezależnie– gazowana czy nie. Jeśli wlejesz do syfonu kranówę, będziesz miał raczej wodę stołową, choć pod względem ogólnej mineralizacji nie będzie odbiegała od najbardziej popularnych wód w butelkach (i jesteś jelonkiem, jeśli je kupujesz).
Czy to oznacza koniec wody w butelkach?
Oczywiście że nie. Możesz sobie kupić wodę w czasie spaceru albo po treningu – rynek butelkowanej wody w ogóle nie jest zagrożony trendem picia kranówy. No, może z wyjątkiem restauracji, gdzie – kiedy wreszcie pojawi się cywilizowany zwyczaj serwowania darmowej kranówy – liczba zamówień wody spadnie radykalnie. Ale skoro poziom absurdu naszej kultury skoczył tak wysoko, że pojawił się zawód hydrosommeliera, czas żebyśmy zaczęli serwować wodę z kranu jako „wodę domową“ w knajpach; pod tym względem zresztą w awangardzie są koktajl bary.
Nie zapominaj też o prawdziwych wodach mineralnych: Perrier, San Pellegrino czy moja ulubiona – bo gruzińska – Borjomi… Przecież twoja gazowana kranówa ich nie zdetronizuje! Może natomiast, w dwóch prostych krokrach, przyczynić się do intronizacji twojego życia. Więc kup sobie ten cholerny syfon, a najlepiej od razu dwa – żeby jeden czekał w lodówce, kiedy drugi ciężko pracuje.