Znane powiedzenie mówi, że woda nie wódka, dużo nie wypijesz
Osiągnąłem już wiek, w którym z wątrobą trzeba negocjować pewne rzeczy, a także, że tak to ujmę, utrzymywać świadomość na odpowiednich obrotach – raz szybszych, raz wolniejszych, ale zawsze odpowiednich. Coraz częściej więc zwracam uwagę na limity picia. Oto kilka z moich obserwacji i przemyśleń:
– Piwo. Piwo robi dobrze kilka rzeczy, ale upijanie do nich nie należy. Jeden jest właściwą liczbą piw wypitych do obiadu (i zarazem jest całkiem właściwą liczbą obiadów dziennie). Jedno piwo można też wypić rano, dla kurażu albo ogólnego rozbudzenia. Dwa jest właściwą liczbą piw do wypicia wieczorem, jeśli, jak to się czasem zdarza, ze wszystkich alkoholi w pobliskim monopolowym to właśnie piwo występuje w najszerszym asortymencie i najlepszej jakości. Jeśli musisz wieczorem wypić trzy piwa, to znaczy, że źle zacząłeś i trzeba było stawiać na wino. Albo wódkę. Odkryłem też, że po dwóch piwach dobrze się pisze o alkoholu, więc jeśli zamierzam pisać coś o alkoholu, zaczynam od dwóch piw i piszę.
– Wino. Fraza „butelka wina” może być synonimem dwóch innych fraz: „romantyczna kolacja” albo „dzisiaj nie piję”. W tym pierwszym wypadku wynika to z faktu, że alkohol, owszem, działa stymulująco, ale tylko do pewnego momentu i naturalny osad z tego momentu spoczywa na dnie drugiej butelki wina. W pozostałych wypadkach wino należy pić dotąd, aż czynność spływania z krzesła pod stół odbywała się będzie gładko, jakby twój układ kostny był z kauczuku. Bo wino służy do tego, żeby gadać przy nim do nocy. Waglewski z Maleńczukiem dobrze to kiedyś ujęli.
– Wódka. Sto gram wódki to 40 ml czystego alkoholu, czyli prawie dwa piwa. I masz jeszcze w brzuchu miejsce na tatara albo śledzika i następne trzy razy po sto gram. Stąd pochodzi definicja śmiechu: co to jest śmiech? Pół litra na trzech. Należy przy tym pamiętać o jednej z najbardziej nieśmiertelnych mądrości wszech czasów: alkohol pity z umiarem nie szkodzi nawet w dużych ilościach. Z czego z kolei wynika, że właściwe stopki do wódki mają nie więcej niż 25 ml pojemności – później jest już tylko angielka, czyli po małopolsku literatka, służąca jako jedyny przystanek między butelką a żołądkiem (wódki z literatki się nie pije, tylko wlewa do gardła – bardzo atrakcyjna sztuczka). Bardzo sympatyzuję też z rozwiązaniem, na które natknąłem się wiele lat temu w restauracji Perła Lwowa we Lwowie: podawania odmierzonych stu gram wódki w karafce. Natknąłem się na to rozwiązanie owego wieczoru chyba ze sześć razy, aż w końcu postanowiliśmy sprawdzić, czy mają też karafki dwustumililitrowe. A później było już jasno, a ja byłem na łóżku w hotelu. Dziwne uczucie.
– Koktajle. O ile szampan do śniadania wydaje się całkiem atrakcyjnym rozwiązaniem, o tyle krwawa mary zamiast śniadania to coś, czego należy w życiu spróbować przynajmniej raz w miesiącu. Co do wieczora, cztery koktajle to góra, żeby jeszcze zachować wspomnienia po tym, co się wypiło – bo jeśli barman jest dobry, to nie ma powodu, by upijać się przy nim do nieprzytomności. Cechą bardzo wielu koktajli jest to, że są słodzone (syropami, czyli cukrem), co, jak słyszałem, bardzo źle wpływa na poranek dnia następnego. Niestety nie mogę nic na ten temat powiedzieć pewnego: u mnie wystąpienie kaca lub nie wydaje się rzeczą zupełnie losową, a do naukowych źródeł nie dotarłem. Wszystkie powyższe wynurzenia nie dotyczą naturalnie tzw. harcerzyków, czyli screwdriverów – wódki z sokami lub colą w postaci long drinków. Optymalna liczba tychże, niezależnie od pory dnia i okoliczności, wynosi zero, a to z powodu że ponieważ.
– Szampan. „A szampana, wie i kiep, można w trakcie, po i przed”. Innym szampanem, rzecz jasna.
– Perfumy. Do użytku zewnętrznego. O ósmej dwa razy psiknąć w okolicach szyi/klatki piersiowej, być może także na nadgarstki. Czynność powtórzyć po południu w razie wyjścia wieczorem. Pić w bez umiaru, ale tylko w sytuacji wyższej konieczności. Por. odnośną scenę z Chanel no. 5 w filmie Koterskiego „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”.
Najciekawsze jest to, że te wyliczenia naprawdę się sprawdzają. Na przykład ja: wypiłem dziś rano piwko na zachętę, drugie do obiadu (w niedzielę jadam wcześnie), a potem tylko dwa drinki – jeden i kilka drugich. Efekt? Mam dwa metry wzrostu, jestem dowcipny i z całą pewnością najprzystojniejszy na dzielnicy. Ale wieczorem chyba nie piję (patrz: wino). Inaczej to byłaby przesada.