Lamus w salonie

Najlepsze spośród rzeczy, na których widok twoja babcia mówi „o, takie były kiedyś!“. A one są dziś

Nigdy nie umiałem być konserwatystą teoretycznym. Chesterton i owszem, ale już Chateaubriand tylko we fragmentach, od Scrutona przeważnie odpadałem, a jak z dziwnych powodów na piętnaście lat zapamiętałem jeden felieton Adama Wielomskiego z „Pro Fide, Rege et Lege“, to teraz ten Wielomski okazuje się chodzić pod rękę z Duginem i Zgredkiem, co jest dalekie od mojej koncepcji konserwatyzmu. A dodatkowo mnie boli, bo wydawało mi się, że odrobinę znam się na ludziach. No ale może konserwatyści rzeczywiście nie są ludziami.

Mam jednak w sobie ten specyficzny konserwatyzm praktyczny, który z wiekiem doceniam coraz bardziej i, na szczęście, moi koledzy filozofowie, z wiekiem więcej jedzący i więcej jeżdżący drogimi samochodami, a wcale więcej nie myślący, doceniają go coraz bardziej również. Mój praktyczny konserwatyzm każe mi się oglądać na stare czasy za każdym razem, kiedy nowe wsadzają stopę w drzwi. Przeważnie okazuje się, że nowoczesne rozwiązania w najlepszym wypadku rozwiązały problemy, które wcześniej nie występowały.

Kochanie, jeśli to czytasz – cieszę się, że tę wieloletnią dyskusję o zakupie mikrofalówki mamy już za sobą.

Mój praktyczny konserwatyzm przeważnie prowadzi mnie w rejony, w których siedemdziesięciolatkowie na widok czegoś, czego używam, wykrzykują zadziwieni: o, takie to były kiedyś. Co sprawia, że czuję się jak w tej anegdotce, bodaj Wojciecha Młynarskiego.

W anegdotce artysta idzie sobie krakowskim rynkiem. Podchodzi do niego dwóch panów pod całkiem niezłą datą i jeden z nich pyta: jak pan się nazywa? Kim pan jest? Bo coś kojarzymy, ale nie kojarzymy jak trzeba. Artysta przedstawia się, kim jest i jak się zwie, na co jeden z panów do drugiego: widzisz, mówiłem ci! Był kiedyś taki piosenkarz!

To skojarzenie byłoby mi bardzo miłe, gdybym faktycznie uważał, że bycie kiedyś było jakoś szczególnie atrakcyjne w stosunku do bycia teraz. Ale nie uważam, więc skojarzenie jest i już. Wrócę do pieszczenia moich sprzętów, dzięki którym przynajmniej mam etykietkę dla siebie: konserwatysta praktyczny.

 

Syfon na dwutlenek

fot. Just Tin, CC-by-SA2.0
Takie cuda – do dekoracji. Ale aluminiowe są w pełni funkcjonalne

– Skąd to masz? – pytają. – Da się do tego dostać naboje? – pytają. Nie byli nigdy w barze, gdzie syfonów używa się na co dzień i dlatego sprowadzają je dostawcy sprzętu barowego. Co najmniej trzy marki syfonów są do swobodnego nabycia w Polsce. Wszystkie posługują się tym samym kalibrem nabojów – takim jak kiedyś. Więc możesz reanimować stary syfon z szafki albo kupić nowy, robić wodę gazowaną z kranówy albo spumante z carlo rossi, wlewać tam po sklarowaniu sok albo syrop do wody. Albo po prostu używać go jako dodatkowy lans przy serwowaniu splasha gazowanej wody do domowego old fashioned. Bo woda z butelki to zwyczajnie nie to.

 

Wieszak na gazety

Urocza niedzisiejszość tego gadżetu polega głównie na pytaniu, które słyszę tak często, że zacząłem na nim przysypiać: „Lepiej się przyznaj, z której knajpy zakosiłeś ten bajer“. A ja go wcale nie zakosiłem, tylko dostałem od właścicielki dawnego Antykwariatu na Nowogrodzkiej, gdzie byłem przynajmniej dwa razy na pierwszej randce, gdzieś w okolicach przełomu milleniów.

Antykwariat wyniósł się później do gmachu Teatru Wielkiego jako Antrakt, a w jego miejscu zrobiono bardzo miłą winiarnię, w której z przyjacielem z Krakowa spotkaliśmy kiedyś bliźniacze kobiety-pingwiny i było to niepokojące jak z filmu Burtona. Ale za to w Antrakcie spotkałem kiedyś Papieża-Polaka; był w kurtce wojskowej M65, a później widziałem go w mundurze nazistowskim i wszystko to dopiero było niepokojące, jak z filmu Cronenberga.

Piszę to tylko po to, żeby młodsi czytelnicy, którzy jeszcze nie wybrali swojej drogi życiowej, wiedzieli, że żywot ćmy barowej nie jest usłany różami. A jeszcze karty i dym i zeszyt do spłacenia; byliśmy tam wszędzie, nie idźcie tą drogą.

Wracając do wieszaka na gazety: jest to urządzenie niezwykle użyteczne, zwłaszcza jak raz na ruski miesiąc bierzesz do ręki weekendowy dodatek do przyzwoitego dziennika (wiem, wiem, nie masz ci w Polsce przyzwoitych dzienników) i myślisz – „Przeczytam to wszystko“! Wieszasz więc na wieszaku i później wisi pół roku, kurz zbiera, a okładka się dezaktualizuje. Z mojego doświadczenia wieszak na gazety pasuje głównie do „Plusa-minusa“, „Dużego formatu“, „Książek. Magazynu do czytania“ oraz jakichś co ciekawszych zinów. Co przy okazji chyba wyczerpuje listę polskich nienaukowych magazynów wartych czytania. No bo „CKM-u“ ani innego „Playboya“ do wieszaka nie wsadzisz, grzbiet nie ten. Ale w żadnym z tego typu pism nie ma tylu literek, żeby opłacało się w ogóle wieszać je na wieszaku.

 

Kawiarka

fot. Mystère Martin, CC-by_SA 3.0
Bialetti. Starbucks ok. 1960

Kawiarka Bialettiego obecna jest w niezwykle wielu polskich domach, które nie słyszały o kawowej rewolucji z Seattle. Co prowadzi nas do prostego wniosku: twoja babcia piła alternatywną kawę na długo zanim to było cool. Potrafisz sobie poradzić z tą świadomością?

Nie można dziś powiedzieć o żadnym urządzeniu do kawy, że jest niezastąpione – przedsiębiorczy dziwacy zrobili dużo, żeby zastępować jedne dobre rozwiązania innymi. Ale kawa z bialettiego ma swoją moc – dosłownie i w przenośni. Zwłaszcza jeśli jesteś u babci, która nie ma ekspresu do kawy. Plus: to najgęściejsza i najbardziej oleista odmiana naparu, jaką znam. A zatem najskuteczniejsza, bo jak wiadomo pobudzający efekt kawy to w 80 procentach autosugestia.

Protip: do sitka na kawę możesz dodać kardamon, korę cynamonu albo jakiś inny orzeszek, który przyjdzie ci do głowy. Mały ogień i dużo uwagi. Nikt nie mówił, że będzie lekko.

 

Prawidła do butów

Jeśli masz skórzane buty warte cokolwiek więcej niż niewiele, używaj cedrowych prawideł. Wszyscy o tym piszą i wszyscy to wiedzą, więc ani słowa więcej na ten temat. Po prostu musiało być na tej liście.

 

Podwiązki do skarpetek

Monty Python Architect Sketch
Podwiązki do skarpetek. Very manly

Jeśli zupełnie niespodziewanie zostałeś zaproszony na bal przebierańców, zakładasz skarpetki na podwiązki, na głowę melonik i czarną marynarkę (wreszcie się przyda). Kostium masona z Monty Pythona to najszybsze przebranie, jakie przychodzi mi do głowy. I do tego całkiem erudycyjne, bo dzisiejsza młodzież zna tylko Justina Biebera i Assasin’s Creed.

 

Gramofon

Są tworzywa sztuczne i tworzywa sztuczne. Te pierwsze są już w kanonie klasyki

Rozważałem to na różne strony i przyszło mi do głowy, że dziś optymalna kolekcja muzyki to zestaw: abonament jakiegoś serwisu muzycznego, gdzie jest plus minus wszystko, a do tego kolekcja szczególnych albumów, z którymi chcesz utrzymywać niepowierzchowny kontakt. I w tej ostatniej roli nieszczególnie widzę krążki CD, które kojarzą mi się raczej z zawieszką pod lusterko dla kierowców TIR-ów. No, chyba że jesteś dziennikarzem muzycznym i masz takich płyt 10 tysięcy albo więcej. To w takim razie sorry.

 

Średnioformatowy aparat fotograficzny

 

Nie mów, że nie jest sexy
Nie mów, że nie jest sexy

Klatka zdjęcia o wymiarach 54×54 mm po zeskanowaniu w rozdzielczości 6400 dpi ma 13,5 tysiąca pikseli w jednym wymiarze, czyli łącznie ponad 184 megapiksele. Wiem, że megapiksle to nie wszystko. Ale podobno wszystko teraz ma być slow, więc czas na analogowe aparaty. Pasują do rowerów, bród i wszystkiego tego, czego tak bardzo nienawidzą normalsi z tramwaju. Oczywiście, z brodą i analogowym aparatem wyglądam tak hipstersko, że przechodzi ludzkie pojęcie. Ale na szczęście obie te rzeczy miałem zanim to było cool.