Kolorowe skarpetki. Bo jeśli jakiś poradnik każe ci nosić wyłącznie czarne skarpetki do czarnych butów, nie jest godzien nawet, by zawijać rybę w wyrwane zeń kartki.
Jeśli się nad tym chwilę zastanowić, ubiór męski jest raczej nudny. Oczywiście nie w tym znaczeniu, że nie da się na jego temat prowadzić kilku ciekawych blogów. Ale jeśli spojrzeć na rytm elementów ubioru, ich rozmieszczenie na sylwetce, trzeba przyznać, że ciekawiej dzieje się na biegunach, niż w okolicach równika męskiej talii.
Tym bardziej należy o te bieguny dbać. Jak dotąd dbaliśmy tu o kołnierzyki i krawaty, wyniosłym milczeniem obdarzając kozerkę i skupiając się na butach. Dla równowagi trzeba wszak pomyśleć o skarpetkach. Zwłaszcza, że to – tradycyjnie już – jeden z najbardziej wyraźnych wyróżników i deklaracji dotyczących elegancji, czy w ogóle świadomości stylu.
Leopold Tyrmand: ikona nie tylko skarpetek

Pisząc te słowa myślę o tym samym, o którym myśli każdy z was, o tym, którego nazwisko (z pewnością w jakimś języku) niemal rymuje się z kolorowe skarpetki. Co do mnie, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że ceniłbym twórczość Leopolda Tyrmanda nawet gdyby był dresiarzem. Dowodem, że cenię twórczość Zbigniewa Nienackiego, dalekiego od bycia herosem stylu.
Szczerze mówiąc promowanie go przez pryzmat barw ubrań, a nie Złego, uważam za nieco idiotyczne. Ale jednocześnie zamiłowanie do odziewania nóg w barwne szatki podzielam w stu procentach, więc trudno mi kruszyć o to kopie, czy to z czytelnikami, czy z samym Leopoldem Tyrmandem.
Kolorowe skarpetki: oryginalna awantura o tęczę
Nieszczególnie lubię narzekać na Polskę. Na polskie sklepy, polskich mężczyzn, polskie tradycje. Poniosło mnie tu już nie raz, to prawda, jednak wciąż myślę, że się trochę opanuję. Że wykrzesam z siebie odrobinę nadziei, zaufania i pokory. Ale jak to zrobić, skoro kolorem nadziei jest zieleń, zaufania – błękit, pokory – fiolet. A na polskich wieszaczkach ze skarpetkami tylko bury, bury i bury.
Nieprawdą jest – jak uważa wielu tekstylnych malkontentów – że polscy mężczyźni uwielbiają skarpetkową czerń. Przeciwnie – noszą skarpetki w tysiącu barw. Z nich jednak żadna barwą nie jest w ścisłym znaczeniu tego wyrazu. Ileż na półkach rodzimych sklepów skarpetek burozgniłozielonych, burostęchłobrązowych, buroubłoconoatramentowych!
Piasek może mieć tysiąc odcieni, od saharyjskich oranżów po złote refleksy czy słomiane odcienie plaż Bałtyku. Ale Polak, duch przekorny, uznaje tylko nieokreślony, bury kolor piachu, który robociarz w berecie i walonkach sypie łopatą do betoniarki.
Kolorowe skarpetki, rzecz nabyta
Pierwszą falę zamiłowania do barwnych skarpetek wyniosłem ze studiów (pozdrawiam, Panie Profesorze – on już wie, kto). Kupowałem je częściej, niż byłem w stanie zużywać, więc udało się przez lat kilka pozbyć większości burków i zastąpić je bikiniarskimi paseczkami.
Problem polegał na tym, że to kolekcja niezwykle zobowiązująca: ilekroć widziałem skarpetki w ciekawych kolorach, po prostu musiałem je kupić, bo kto wie, kiedy taka okazja nadarzy się po raz kolejny. A po drugie, takie okazje bierze się z dobrodziejstwem inwentarza: dają, to kupuj, choćby pasek jeden z drugim albo kratka były w jednym z burozgniłokolorów wymienionych powyżej. Kiedy już znalazłem coś naprawdę ładnego, nie zwracałem uwagi na wysokość, skład surowcowy czasem nawet rozmiar. Wysoka była cena trzymania z awangardą.
Coś mnie jednak w tej kolekcji coraz bardziej jęło uwierać. Raz, że doszedłem do etapu (a jest taki etap, i mówię to nie tylko z autopsji), że płaszczyzna koloru i gra faktury zastępują w myśli o ubieraniu się w jakiekolwiek wzory. A te desenie, które zostają jako brane pod uwagę, muszą być absolutnie klasyczne. Zatem albo prążek o jakiejś angielskiej nazwie, albo kratka o nazwie szkockiej.
Skarpetki z butelki coli
Nie znam zaś kostiumologicznego określenia na następujące po sobie, nierównej szerokości pasy, więc mój sublimujący się sąd smaku zaczął odrzucać pieczołowicie tworzoną kolekcję. I odrzucał ją tym bardziej stanowczo, im bardziej dostrzegałem połysk pięciu procent elastanu, hańbiące ścisłe dopasowanie. Wskazywało swoją elastycznością, że moje skarpetki miały wspólnego przodka z paliwem lotniczym i plastikowymi kubłami na śmieci.

W tym sezonie kolejna pełzająca ewolucja zmieniła się w rewolucję. Są bowiem w Polsce sieci (niepolskie, oczywiście), gdzie można, da się i jest wskazane. Gdzie, choćby na najniższym regale i z tyłu, także Leopold Tyrmand skarpetek, osoba o barwnych poglądach na styl znajdzie coś dla siebie. Postawiłem na czystą bawełnę, ale to wariant oszczędnościowy, a właściwie racjonalny.
Ani mi się śni wydawać kilkadziesiąt złotych na parę skarpetek. Trudno byłoby mi wytłumaczyć to przed samym sobą. Po tym zastrzeżeniu dodam, że jeśli ty tę trudną sztukę opanowałeś, kaszmir czy nawet lekka wełenka na pewno będzie lepsza od bawełny. Zarówno jeśli chodzi o dopasowanie i trwałość, jak i – przede wszystkim – skuteczność, z jaką odprowadza wilgoć od twoich stóp i kasę z portfela.
Kolorowe skarpetki: colorito vs. disegno
Ale przede wszystkim postawiłem na barwę, colorito, jak mawiają moi koledzy po fachu, przewyższyło disegno. W mojej nowej kolekcji znajdują się – jak dotąd – skarpetki chabrowe, burgundowe, fioletowe czy beżowe, ale przede wszystkim – czerwone. I tu wracam do Leopolda Tyrmanda, który podobno te szczególnie cenił. Ale wracam tylko na chwilę. Żeby uronić łzę nad wielkim, bądź co bądź, pisarzem. Bo obserwując, co piszą i mówią, stwierdzam, że jak tak dalej pójdzie, Leopold Tyrmand pozostanie w kulturze polskiej takim dżezmenem w kolorowych skarpetkach. A o tym, że coś tam może też napisał, jakieś książki czy coś – wiedzieć będą nieliczni.
Z czego z kolei wywodzę podstawową zasadę skarpetkowej elegancji. Nie powołuj się na „pierwszego bikiniarza PRL-u” Leopolda Tyrmanda, jeśli ma się to sprowadzać do kawałka szmatki na nodze. Ten biedny pisarz i jego kolorowe skarpetki są jak kawa i wuzetka. Świetnie grają razem i stanowią doskonałe połączenie. Nie wrzucasz jednak wuzetki do kawy, żeby to połączenie podkreślić.
To rzekłszy, raczej dla przypomnienia, podsumujmy tutaj mniej subiektywne zasady dotyczące skarpetek:
Mniej subiektywne zasady:

- Czarne z czarnymi butami zlewają się optycznie już z odległości dwóch metrów. Dlatego jeśli założysz taką kombinację, masz szansę wyglądać jak w kaloszkach do garnituru, czego, generalnie, nie poleca się. Do zestawów, które nie mają krzyczeć i epatować, rozważ kolory: szary, granatowy i ciemny burgund, w tej właśnie kolejności.
- Ukazywanie kawałka łydki między spodniami a skarpetkami jest widokiem skrajnie nieprzyjemnym. Co do tego zgadzają się ważniaki od protokołu dyplomatycznego z miłośnikami niedbałego uroku, takimi jak niżej podpisany. Zatem skarpetki im wyższe, tym lepsze.
- Do garnituru na sytuacje niezwykle istotne i/lub uwieczniane fotograficznie (tak, mam tu na myśli modę ślubną), rozważ zakup podkolanówek. Do wad tych ostatnich należy tarcie o spodnie. Te ostatnie przez to dziwnie się układają przy kucaniu albo zakładaniu nogi na nogę. Drugą wadą zaś jest, że po zdjęciu spodni wyglądasz jak aktor z niemieckiego porno. To może sprawić, że żadna kobieta już nigdy nie potraktuje cię jak obiekt seksualny. Jeśli planujesz ćwiczyć uwodzenie, kawałek gołej łydki może być mniejszym ryzykiem.
- Niezależnie od preferencji kolorystycznych, dobrze jest zadbać, żeby skarpetki nie zlewały się ani z butami, ani ze spodniami, z prostego powodu, że niby po co by miały? Jeden ze znawców męskiego ubierania Alan Flusser wymienia długą listę uznanych elegantów, którzy dobierali skarpetki do koszuli. Niezły pomysł. Przy czym moim zdaniem w wypadku tych pierwszych paleta możliwości jest większa. Kolory koszul, które spotyka się tylko na bazarach z poliestrem (pomarańczowy, intensywnie morski, róż à la Barbie, śliwka czy zielona oliwka – będą cudnie grały na skarpetkach i jeśli takowe znajdziesz w sklepie, czuj się szczęściarzem.
Podwiązki do skarpetek
– Porządkując rzeczy w mieszkaniu po dziadkach możesz trafić na podwiązki na skarpetki. I, skoro już czytasz blogi o ciuszkach, możesz mieć o tych podwiązkach naprawdę głupie myśli, by stać się staromodnym elegantem. Zaklinam na wszelkie świętości, wybij je sobie z głowy! Pamiętasz, co pisałem o niemieckim porno? Wyobraź sobie je w sepii. Szczerze mówiąc, zacznij się martwić o siebie, jeśli w ogóle kupujesz skarpetki bez ściągacza i potrzebujesz podwiązek.
A skoro już mowa o niepokoju o zdrowie psychiczne. Właśnie się zorientowałem, że napisałem osiem tysięcy znaków tekstu o skarpetkach. Te dwa zdania o Leopoldzie Tyrmandzie mogą nie starczyć za sensowną wymówkę, więc może dość na tym. Tak w ogóle to przecież sprawa prosta jak gra w bambuko: wsadzasz nogę do tej dziurki od góry, a resztę zasad poznasz w trakcie. Powodzenia!