Kożuch przychodzi z pomocą, kiedy trzeba coś wykombinować, żeby styl ubierania i siarczyste mrozy nie wykluczały się wzajemnie.
Latem ubieranie się jest proste. Oczywiście można mieć pieniądze na dobre ciuchy albo ich nie mieć. Podobnie jest z gustem i okiem do kolorów i fasonów. Ale jeśli chodzi o lato – w skurs, z tzw. inspiracją, zawsze przyjdą ciekawe obrazki. Relacje z targów Pitti Uomo, fotki z Sartorialista, fotki z Sartorialista z targów Pitti Uomo itp.
Kożuch. W sukurs zimą
Zima jest dla Polaków wyzwaniem. Jesteśmy tu, na północy Europy, zostawieni sami sobie. Scott Schumann nie bywa zbyt często z aparatem w Sztokholmie ani Sankt Petersburgu. Może wtedy mógłby sprowadzić nam odzieżowe inspiracje na trzaskające mrozy.
Od tych minus kilku stopni w dół musimy sami sobie być sterem, żeglarzem, okrętem. Ale przecież od tego jesteśmy mężczyznami, żeby sobie radzić. Co więcej, image niedźwiedzia polarnego może z powodzeniem działać na naszą korzyść.

Wreszcie kupiłem kożuch. Nie to, że do niego dopiero dorosłem, ale zawsze w kwestii oldskulowych akcesoriów odzieżowych polegałem na szafie macierzystego dziadka. A tu – luka, nie wiem nawet skąd się wzięła. Czy mój dziadek nie nosił kożucha? A może zdążył zużyć ostatni, zanim w wieku lat osiemdziesięciu opuścił ziemski padół? Tak czy inaczej, odchodząc, zostawił mnie na pastwę serwisów aukcyjnych.
Czy kożuch jest ekologiczny
Kupiłem więc ciemną, niedługą dwurzędówkę z wielkim kołnierzem i (potwierdzonym następnie empirycznie) zapewnieniem sprzedawcy, że jakieś zwierzę faktycznie oddało życie, bym mógł nosić jego skórę na swojej. Podobno to nieekologiczne. Zgodne z wymogami ochrony przyrody są futra z plastiku. Chociaż już torebki foliowe są nieekologiczne, bo ekologiczne są… inne torebki foliowe. Bo na miano ekoskóry zasługuje coś, co nie ma nic wspólnego z żadnym ekosystemem poza fabryką. Tak to jest, jak kontrolę nad językiem oddawać marketoidom i ekologom.
A zatem futro jako ciuch już jest i jest to wybór genialny. Mądrzyłem się już, że z okazji mrozu lepiej jest przedłużyć płaszcz, niż dobierać grubsze spodnie. Wiadomo też, że futro do wewnątrz to bodaj najlepszy izolator od zimna, jaki masz pod ręką. Więc co powstrzymuje cię przed zakupem kożucha?
Ale kożuch to dopiero początek przygody, ktorą w skrócie określimy tu jako Kożuch jako styl życia, a może lepiej – Kożuch jako tożsamość. Żyjemy w kraju, w którym – według rozpowszechnionej na świecie opinii – polarne misie chodzą zimą po ulicach, rozświetlając jasnym futrem mroki nocy polarnej.
Krewni i znajomi kożucha
Wkurzające? Mi taki imydż odpowiada. Przynajmniej ludzie z Zachodu, którzy mnie nie znają, mogą uwierzyć, że mam do wódki łeb ze stali, kąpię się w przeręblu, a czosnek pochłaniam w ogromnych ilościach dlatego, że takie a nie inne są u nas na Wschodzie wierzenia i zabobony. Tych, którzy mnie znają, już i tak nie przekonam.
A zatem – w braku fotograficznych inspiracji z wybiegu – kompletujemy strój eleganckiego mieszkańca Norylska!
Kożuch – to po prostu płaszcz, co dla mnie określa jego pożądaną długość. Mi najbardziej podobają się dwurzędowe i kontrastowe (więc ciągle szukam) – takie, w których futro od środka jest białe, a skóra na zewnątrz – średnia do ciemnej. Osobiście już dawno zarzuciłem pomysł kupowania długich płaszczy, które podobno są bardziej „klasyczne”. Okrycie kończące się nad kolanem będzie wygodniejsze w każdej sytuacji, od jazdy samochodem po bycie ochlapywanym przez inne auta na ulicy.
Kożuch też może być dopasowany do figury, ale bez przesady. Pilnuj tylko, by nie miał kształtu bombki! Najczęściej zdarza się to krótkim jak marynarka kożuszkom zszywanym ze skrawków. Tych też polecałbym się wystrzegać.

Futrzana czapka. Ej, nie mówcie, że na to nie wpadliście. Uszanka jest bardzo bezpiecznym wyborem, bo to, co smutny szary tłum na ulicy nazywa modą, to tylko bierna akceptacja faktu, że jest jak jest i inaczej nie będzie. Dlatego w ulewne jesienie „modne” są kalosze, zimą – czapki uszanki, a latem – krótkie spodenki. Jak uciekać przed modą? Oczywiście do przodu.
Nudne czapki uszanki
Ludzie kupują uszanki i robią z tego coś na kształt mody, ale zakłady czapkarskie nie szyją z naturalnych futer, a mężczyźni zatracili przez lata nawyk zamawiania czegoś, jeśli nie uda im się kupić gotowca. Większość pewnie zresztą nie myśli nawet o tym, jak wyglądać ciekawiej, kiedy generał Mróz rzuca komendę „smerfuj się kto może”.
Smerfują się więc w nudne uszanki ze sztucznego futerka w dziwnym kolorze naszytego na niezbyt atrakcyjną tkaninę akrylową albo inne szeleszczące badziewie. Właśnie od tego należy uciec w pierwszej kolejności. Czapy z naturalnych futer są większe i wyglądają nieco bardziej… hmm… kłopotliwie, ale jednocześnie działają jak poszetka w marynarce: pokazują, że to, co masz na sobie, nosisz świadomie i odważnie.
Absolutnie nie zgadzam się z Mr. Vintage, że czapka w kształcie prezerwatywy jest dobrym rozwiązaniem na większość okazji, a tym bardziej do płaszcza. Przywołane przez niego stylizacje (te z Suit Supply) wyglądają przyzwoicie, ale to stylizacje. My tu mówimy o życiu. Mężczyzna nie powinien się kończyć tak banalnie, zwłaszcza jeśli mowa o górnym końcu.
Typ w papasze i z pepeszą
Warto zatem rozważyć kilka modeli, z których uszanka – na naprawdę poważne mrozy – jako pierwsza przychodzi do głowy. Klasyczny jest też model, który po angielsku nazywa się ambassador hat (Dyplomatka? Papacha?) i robiona jest z karakułów. W dobrym wydaniu jest to niezwykle luksusowe futro wyprawione z nienarodzonych jagniąt rasy o tej samej nazwie. Po angielsku takie futro nazywa się bodaj astrachańskim (astrakhan fur), co warto wiedzieć, bo męskie czapki karakułowe to w Polsce rzadkość i trzeba szukać ich gdzie indziej.

Szczerze? Nie wiem, jak młody mężczyzna może wyglądać w karakułowej furażerce à la Breżniew, ale podejrzewam, że nie dziwniej, niż w uszance, a pewnie też nieco bardziej elegancko. Ale czy nie dziadkowo? Zapoluj na aukcji albo uszyj i sprawdź sam.
Wełniany szalik. Przeddwudziestowieczni krytycy sztuki twierdzili, że nic, co stworzone przez człowieka, nie będzie nigdy tak piękne, jak natura. Jeśli mowa o odzieży, nie będzie też raczej równie skutecznie chroniło przed zimnem. Stawiam więc na skład zwierzęcy – w tym wypadku wełnę. Jeśli uda mi się upolować jasny szalik w kolorze naturalnej wełny (a najlepiej – upolować babcię robiącą na drutach, bo niestety własnych babć już nie mam), mój będzie właśnie taki. A do tego będzie miał wielkie oka gromadzące powietrze (doskonały izolator od zimna) i zapewniające ciekawą fakturę.
Kożuch i inne masthewy
Rękawiczki, a nawet rękawice. Dla mnie – must have. Nie ze względów galanteryjnych, ale dla zdrowotności, bo moje ręce marzną na potęgę i niezadbane potrafią popękać i krwawić. Dlatego nie zadowoli mnie w tym względzie byle co. Na szczęście rękawiczników ci u nas dostatek (przypominam: dwaj na Marszałkowskiej, jeden przy Ogrodowej i jeden przy Chmielnej, a to sama tylko Warszawa), a każdy z nich ma coś ocieplanego milanezem, wełną, może nawet futerkiem, jeśli ci zależy. Moje rękawiczki wykonane są dzięki uprzejmości królika na wełnianej podszewce i pochodzą z zakładu p. Koziarskiego na Ogrodowej. Mistrz co roku pierze je i zaszywa dziurki na końcach palców, dzięki czemu mam je już od bodaj pięciu lat. Teraz, kiedy to napisałem, na pewno zostawię je w pierwszej taksówce.
I co jeszcze? I już! Wystarczy dodać wysokie buty (dla kontrastu najlepiej byłoby, by były to zadbane trzewiki z kordowanu) i masz zapewniony komfort termiczny prawdopodobnie nawet do minus kilkunastu stopni.
Obawiam się, że będę miał szansę sprawdzić tę tezę jeszcze w tym roku.
Spodobał ci się ten tekst i chcesz wiedzieć więcej o tej stronie? Idź tam, gdzie zaczyna się męska przygoda! Warto też kupić moją książkę „Nienaganny. Biografia męskiego wizerunku„
