Warning: Invalid argument supplied for foreach() in /home/smak/domains/smaknabyty.pl/public_html/wp-content/themes/fox/inc/admin/import.php on line 324
Flanela jest z marsa, len z Wenus. Męski sezonownik - Smak Nabyty
Flanela
fot. Jbchmp/CC-by-SA 4.0/Commons

Flanela jest z Marsa, len – z Wenus. Sezonownik męskiej szafy

Flanela – na zimę, len – na lato. W naszym klimacie potrzeba przynajmniej dwóch zestawów ciuchów dopasowanych do pogody. Przydają się też wytyczne, kiedy które wyjąć.

15 maja to doskonały początek lata, a w naszym klimacie na pewno lepszy od tych idiotycznych dat w okolicach końca czerwca. Serio, co to za lato, na które trzeba czekać pół roku od sylwestra?

Flanela i len – kiedy zmieniać sezony

Jestem przekonany, że kiedyś czytałem albo słyszałem o zasadach suwru-wuwru na temat wyjmowania z szafy letnich ciuchów (a potem odkładania ich tam z powrotem). Że niby przed dopiero po jakimś dniu możesz wyjąć z szafy tropikalny smoking. Albo iść w białej marynarce fresco, wełnianej, ale lekkiej jak len, do plażowego klubu tańczyć na improwizowanym parkiecie. I, o ile pamiętam, pierwszą z tych dat był właśnie 15 maja. Drugą, kończącą sezon – amerykański Labor Day. Oczywiście Europejczycy na pewno też mają swoje daty. Dawniejsze i lepsze, bo Europejczycy wszystko mają dawniejsze i lepsze. Oprócz dżinsów. I fordów. I sekwoi. I Indian.

Druga z tych dat jest dla mnie nie do przyjęcia. Z tego samego powodu, dla którego pierwszą uważam za idealną. W ogóle do zasad mam podejście raczej swobodne. Ale zasadę dotyczącą istnienia dni inauguracji i out-auguracji letniej garderoby uważam za wyjątkowo fajną. Jest oldskulowa, pomaga trochę się ogarnąć, a przede wszystkim ta konkretna data 15 maja wydaje mi się bardzo polska – taka podług nieba a zwyczaju polskiego.

Żyjemy bowiem w kraju, gdzie klimatów jest co najmniej dwa, pewnie nawet trzy. Przy czym trzeci to malutki, tzw. sezon przejściowy. W kraju, gdzie pojęcie „całoroczny” w odniesieniu do ciuchów jest raczej eufemizmem na określenie „do niczego”, niż konkretnym wyróżnikiem.

len
Lniana marynarka w kratę księcia Walii z błękitnym overcheck (bez podszewki), koszula z oksfordu, okulary z polaryzacją, terenowe auto i piękna żona (kolegi) – czyż to nie wspaniałe wakacje? A zdjęcie jest tegoroczne!

Flanela i len. Trzy klimaty

Polska leży za daleko na kontynencie. Norweskie miasto Trondheim czy nawet islandzki Reykjavik mogą się wydawać od cholery na północ. Ale ciepłe prądy zatokowe sprawiają, że zimy są tam naprawdę łagodniejsze niż w Polsce. Choć niekoniecznie bardziej nasłonecznione. To samo dotyczy takiego Reykiaviku. Jeśli kupisz doń bilet na styczeń albo luty – może on być celem podróży w ciepłe kraje. Pogodziłem się z tym już dawno. Całoroczne miewam jedynie niektóre koszule i buty. Od tych ostatnich zresztą chyba w tym roku dostałem reumatycznego bólu stóp człapiących po wiecznej zmarzlinie.

Ale dlaczego akurat 15 maja? To już inna moja maksyma. Otóż klimat ma się tak do pogody, jak styl do bieżącej mody, więc moje emocje podobnie rozkładają się w wypadku obu par pojęć. Nie szczególnie kieruję się zatem prognozami. Są wspaniałe, naukowe i nowoczesne. Mają mapki, wykresy. Animowane chmurki dla estetów, słupki i cyferki dla intelektualistów. Ale, jak przyjdzie co do czego, pozwalają jakiemuś tsunami zmieść z powierzchni ziemi całe miasto zanim ktokolwiek zdąży wypowiedzieć słowo „ewaku…”

Na szczęście na naszym najwspanialszym ze światów są też przysłowia i cała tradycja mówienia o pogodzie, ukształtowanego przez lata obserwacji. Przysłowia mają się tak do mądrości narodów jak, no… jak my się mamy, chociaż wiemy, że „jak na świętego Prota jest pogoda albo słota, to na świętego Hieronima jest deszcz, albo go ni ma”. A jednak większość przysłów i określeń raczej się sprawdza, niż nie. Począwszy od nazw miesięcy i tezy że w marcu jak w garncu, a skończywszy na wrześniowym babim lecie i zależności między Barbórką a świętami Bożego Narodzenia.

Zimna Zośka i ogrodnicy w męskiej szafie

A jedno z takich przysłów mówi o piętnastym maja, że to zimna Zośka, ostatni dzień, kiedy chłody mogą jeszcze atakować.

I bez trudu potrafię wymienić kilka majówek, które boleśnie o tym przypomniały. Nie traktuję tego jak niełamliwej maksymy. Już dwa tygodnie temu, w dwudziestosiedmiostopniowym ciepełku, posuwałem po mieście w znalezionych naprędce espadrylach. Ale mimo to moja garderoba była do dziś zasadniczo zimowa. Nawet gwałtowne ochłodzenie Ogrodników („Pankracy, Serwacy, Bonifacy, źli na ogrody chłopacy” – 12-14 maja) byłem w stanie przechodzić jeszcze we flanelach, by dzisiaj wyciągnąć lny i luźne sploty wełen, barwne mokasynki samochodowe, espadryle i sandały.

Bo zima i lato są jak dwie strony tej samej monety Czyli właśnie jak flanela i len. Zimą wszystko jest bardziej wysublimowane i bardziej refleksyjne. To zima jest do ubierania się. To wtedy masz możliwość bawić się kontrastami wzorów i faktur, zestawiać jedwabny krawat z lnianą poszetką, grać mięsistą, lekko włochatą powierzchnią swetra wobec nieco połyskliwej, mięciutkiej flaneli klap marynarki.

Flanela i len: dwie twarze

To zimą prezentujesz barwy skarpetek. Sztywne filce kapeluszy. Filuterne miękkie draperie tweedowego kaszkietu. Zimą w dobrze natłuszczonych skórzanych butach za kostkę przemierzasz, nisko podnosząc stopy, codzienny metraż swoich dni w kopnym śniegu albo irytującej plusze, zamawiasz pieczone mięsa z sosami, popijasz ciężkimi czerwonymi winami i myślisz o tym, że kiedyś wróci czas treningów i dbania o linię.

A lato jest po to, żeby się kreatywnie rozebrać. Może nie od razu że na stogu siana, choć pamiętam, jak kiedyś… Raczej by być gotowym, by zwyczajnie wrzucić coś na siebie. Lekko, trochę dalej od ciała, trochę mniej pod szyję. Nie ja jeden zwykłem rezygnować na lato z krawata. A jeśli już, to zostawać przy knicie. Nie ja jeden czasem rozpinam koszulę na dwa-trzy guziki, choć to podobno nieeleganckie i ohydne. Za neckwear na kilka miesięcy przyjmuję najczęściej szaliczki, za to poszetki jak kwiaty do słońca zakwitają w moich brustaszach. Nie ja jeden zamawiam potrawy z czterech składników, w tym trzech pomidorów. Bruschetty, makarony aglio, olio e pepperoncino popijam białymi winami i śledzę ruch bąbelków w rześkim vinho verde.

I wtedy, kiedy drzewa mają już liście, a potem kwiaty, a potem pierwsze owoce, wtedy naprawdę potrafię lato, nie Polskę zobaczyć. Dlatego dziś wyjmuję lniane koszule, białe spodnie, a nawet – o zgrozo – ćwiczył będę szorty do marynarki. I niech sobie wulkany z Islandii przynoszą lipiec chłodny i deszczowy. Dla mnie nastał czas cieszenia się życiem na powietrzu i wśród ludzi. A czy będzie owocny – to raczej od ludzi, nie od powietrza zależy.

Dziś świetnym pierwszym krokiem na poszukiwanie własnej marynarki na miarę jest pracownia krawiecka Dawida Kuklińskiego.

Spodobał ci się ten tekst i chcesz wiedzieć więcej o tej stronie? Idź tam, gdzie zaczyna się męska przygoda! Warto też kupić moją książkę „Nienaganny. Biografia męskiego wizerunku„.