Tabuny tuzów blogują o męskiej elegancji już tak długo, że miałeś czas nauczyć się kupować z głową marynarkę i jej podobne ubranie do pracy. A jednak…
Przez czas, kiedy ja i Wy ostatnio się nie widzieliśmy na łamach Smaku Nabytego, F. dostał poważną pracę. Ja taką miałem raz, w 2007, ale słusznie po pół roku mnie wywalili. F. tymczasem nie wywalili i zaczął nosić na co dzień poważne marynarki do chinosów. To oczywiście wystarczyło, żeby zaczął uchodzić za człowieka obytego z dobrą garderobą. Nie drwię, skądże znowu. Po prostu warto zdać sobie sprawę z prostoty tego mechanizmu.
F. bywa rzeczywiście dobrze ubrany. Zabawnie nicuje to nasze relacje, kiedy przychodzi na piwo w marynarce, a ja w bluzie z kapturem. W ogóle przemiana stylistyczna F. nadawałaby się na akcję before and after, gdyby nie to, że dobry reality show tego typu powinien mieć dynamikę Breaking Bad. A ten ciągnął się raczej w tempie Dynastii. Oczywiście tak jest lepiej.
Ubranie do pracy: zacznij od właściwej marynarki
Problem z F. polega na tym, że zawsze znajdzie się w niewłaściwym momencie w niewłaściwej przymierzalni. Tak było i tym razem. Tu na scenę wchodzi marynarka.
Naprawdę ekstrawagancka marynarka. Granatowa prawie czarna, w delikatny prążek, który kiedyś w dobrym tonie było nazywać tenis. Flanelowa, aż puchata, trochę jakby kaszmir? Zresztą szczegółów już nie pamiętam. Rekomendacja agencji ratingowej Bociąga, wydana jeszcze przed odcięciem metki, brzmiała: wypierdolić. Zanieść do sklepu razem z paragonem, wsunąć kartę do terminala i poczekać na storno resztek godności.
F. kupił marynarkę, bo robiła wielkie wrażenie. Opisując ją, mogę przebierać w godnościowych epitetach jak w ulęgałkach. Była elegancka. Była szykowna. Była wręcz majestatyczna.
– OK, a teraz wyobraź sobie, jak ją ubierasz.
Ubierać ubranie (do pracy i nie tylko)
Tak, wiem że mówi się „wkładasz ubranie”, ale ubranie też się ubiera. Trzeba do niego dobrać koszulę, spodnie, buty. Czasem nawet krawat. To wszystko da się zrobić, ale czy w twoim życiu będzie miejsce na sytuacje, kiedy zakładasz, a potem ubierasz, granatową prawie czarną marynarkę w tenis?
Czy za pół roku, odkrywszy, że w ogóle nie nosisz tej imponującej – także skalą przeceny – marynarki , dokupisz do niej u Zacka tkaninę na spodnie i z marynarki, której nie nosisz, zrobisz garnitur, którego nie będziesz nosił? Przestawisz się nagle, tylko z jej powodu, na pozbawione deseniu, ciemne koszule? Albo wariant maksimum: „mam już smoking, podpowiedzcie, gdzie można go nosić” – piszą czasem po internetach początkujący dandysi, level rookie. Na to na szczęście F. jest za duży. Zresztą chyba nigdy nie był w tym wieku.
Nigdy nie jest za późno, by wyrzucić
Nie pamiętam już tej czarnej marynarki, o którą narobiłem tyle hałasu pięć lat temu, wrzucając ją do kubła na używaki. Od tego czasu zrobił się wysyp moich szacownych kolegów i sojuszników. Męskich szafiarek i niestrudzonych popularyzatorów, już nie tylko blogów, ale i podkastów. A także wystaw haemu i wysypki salonów krawiectwa MTM.
Sądziłem, że dzięki nim ci wszyscy, coraz mniej młodzi, mężczyźni nie będą już borykać się z problemem źle dopasowanych kołnierzyków, złej długości rękawów czy ciuchów kupionych bez pomysłu, a noszonych z powodu wyrzutu sumienia. A jednak.
Nie mam właściwie kontaktu z niczym, co się pisze na temat. Na magazyny ilustrowane dla mężczyzn nie mam czasu. Z blogami jest lepiej – na te nie mam ani czasu, ani ochoty. Z mojej skromnej wiedzy wynika jednak na przykład, że w dalszym ciągu nikt nie mówi mężczyznom o istotności koloru ubrań z punktu widzenia upstrzenia ich pysków. Ciągle dominuje tylko narracja, że orły są szare, a papugi pstrokate.
I tak kupujemy oczami te ciuchy, piękne na wieszaku, ale całkiem nieubieralne. Wiszą, bo nie mogą się zniszczyć. Nie niszczą się, bo nie da się ich ubrać, ani założyć. Wiszą w szafie jak wyrzut sumienia.
Jedna z najmądrzejszych rzeczy, które usłyszałem o ekonomii, brzmi: „nigdy nie jest za późno, żeby wycofać się z nieopłacalnej inwestycji”. Jeśli dobrze ubrani ludzie zaczną patrzeć na ciuchy od strony funkcjonalnej: jak on pasuje dla mnie i do mojego życia, to problem podwójnych kołnierzyków i całej tej pozostałej popapranej „klasyki z twistem”, pozbawionej uzasadnienia funkcjonalnego, powinien rozwiązać się rykoszetem.
Co napisawszy, zakładam aksamitną marynarkę w kolorze kardynalskiej purpury, którą od pięciu lat miałem na sobie trzy razy, i idę sobie chlapnąć na miasto.
Pierwsze kroki na tym blogu? Daj mi jeszcze szansę, poczytaj wybrane teksty, zaczynając tutaj.