Do kogo Fryderyk Chopin pisał listy o tęsknocie i pragnieniu pocałunków? Szwajcarski dziennikarz zarzuca nam wypieranie prawdy.
Zwykły czwartek w listopadzie. Niewielki ruch na ulicach, ostatnie liście kasztanowców gniją na trawniku, gdzie ich miejsce, zapobiegliwi robią pierwsze gwiazdkowe zakupy, a w internecie inba o tożsamość płciową polskiego Bohatera Narodowego. Nothin’ to see here, proszę się rozejść.
No bo jak to, Chopin pedałem? Wzmożenie satysfakcji części Polaków (dalej: „lewactwo”) obliczone jest na striggerowanie tej drugiej części. Ostatecznie chyba nie udało się przesadnie, bo ta druga część ma na Chopina już dawno wywalone. Ani on walczył w powstaniu warszawskim, ani jego kompozycje nie są już modne. Ostatnio były, kiedy dało się je ściągnąć na nokię. Teraz znają go już tylko regularnie podróżujący PKP Ekspress Intercity Premium Pendolino.
„Chopin to ciota” w Szwajcarii
Żeby dostać pełen obraz kryzysu, zrelacjonujmy wypadki feralnego dnia. Mijają już dwa tygodnie odkąd Mortiz Weber, szwajcarski dziennikarz muzyczny, w radiu SRF nadał audycję „Mężczyźni Chopina” (Chopin Männer). Audycja została później opublikowana online pod tytułem „Chopin był pedałem – i nikt nie chce tego przyznać” („Chopin war schwul – und niemand sollte davon erfahren”). Temat podchwycił „The Guardian” (to właśnie środowa publikacja), a potem już jakoś poszło. Dzięki ci Boże za internet!
Teza, zawarta też w tytule z „Guardiana”, była taka: zainteresowanie Chopina mężczyznami jest celowo gumkowane z historii wielkiego kompozytora. Opracowania i tłumaczenia jego listów wątek celowo pomijają albo wręcz zaciemniają. Odruchowo zmieniają formy na żeńskie. Tak, by wyglądało, że wyznaje miłość Konstancji Gładkowskiej albo Marii Wodzińskiej. Tymczasem kierowane są one wyraźnie do Tytusa Woyciechowskiego.
Ciąg dalszy tezy nasuwa się oczywiście sam: nie może to być przypadek, że dzieje się to w kraju szeroko znanym w Europie z nienawiści do gejów. „Guardian” cytuje prezydenta Andrzeja Dudę. Jak podkreśla, nie tylko porównał on LGBT do komunizmu, ale wręcz w jego porównaniu ta nowa ideologia wypadła gorzej od starej.
Chopin gejem? „Może i był”
Ciekawe jest to, jak sprawę podchwyciły polskie media. W wyborcza.pl Anna S. Dębowska: „Zachód ekscytuje się, że Chopin był gejem. Może i był, ale to żadne odkrycie”.
Przyznacie, że sam tytuł jest już ciekawy. Pierwsze pół drugiego zdania przyznaje się do niepewności, drugie – traktuje fakt jako oczywisty. Później trochę wyjaśnia się, że żadnym odkryciem jest nieoczywistość tożsamości seksualnej kompozytora.
„Każdy, kto choć raz czytał listy Fryderyka Chopina do Tytusa Woyciechowskiego, przyjaciela z młodości, wie, że jest w nich sporo fragmentów sugerujących homoseksualną fascynację 19-letniego kompozytora, delikatnego chłopca o nieco dziewczęcej urodzie, dwa lata starszym kolegą – męskim i muskularnym”.
Każdy, kto choć raz czytał felieton Anny Dębowskiej, krytyczki muzycznej, wie, że jest w nich sporo fascynacji samą fascynacją „delikatnego chłopca o dziewczęcej urodzie dwa lata starszym kolegą – męskim i muskularnym”. Czy mężczyzna nie może po prostu być gejem? Musi w tym celu być delikatnym chłopcem? Mieć dziewczęcą urodę? Fascynować się męskością i muskularnością starszych mężczyzn?
Równie ciekawie jest w Polityce, gdzie Dorota Szwarcman zauważa słusznie o niezdrowej nutce sensacji, nadawanej „odkryciom” na temat seksualności Chopina. Szkoda, że odkrycia są w cudzysłowie. Okazuje się, że już wcześniej chopinolodzy wszystko wiedzieli. A zatem: wszystko to byliśmy w stanie zbagatelizować już wcześniej. A i tak obudziliśmy się z ręką w nocniku i musimy teraz w pośpiechu robić z wideł na powrót igłę.
Oba te teksty są rzetelne, jeśli chodzi o dyskusję z rewelacjami ze Szwajcarii. Podkreślają, że krytycy – Weber i jego konsultanci – nie znają polskiego. Że przeinaczeń w redakcji listów w gruncie rzeczy nie ma. Że cała dyskusja stara i nie na miejscu, a nasze podniecenie – niezdrowe i plotkarskie. Gorzej, jeśli rację ma też Dębowska, dodając o naszej trudnej do oderwania łatce „Polska homofobem Europy”, ale obawiam się, że trochę racji może mieć.
Wyjaśnimy to panu hurtowo
– Co za ulga, nie trzeba już nic rozumieć! – moglibyśmy zakrzyknąć i wrócić do tradycyjnego polskiego letargu. Aż znowu nam jakiegoś pedała wyciągną i trzeba będzie ugłaskiwać „duchem epoki”.
Bo, w gruncie rzeczy, o to toczy się dyskusja. Czy Chopin, przesyłając Woyciechowskiemu pocałunek w same usta, był natchniony emocjonalną gruźlicą romantyzmu? A moze był po prostu młody i głupi? Albo się pomylił? Może na mózg rzucił mu się jedyny dłuższy związek – ze znaną biseksualną pisarką i transwestytką George Sand. I wszystko się naszemu biedakowi pomyliło, bo pani Dudevan ubierała się po męsku, żeby zakradać się do teatru i romansować z aktorkami.
W Polityce Dorota Szwarcman posuwa się dość daleko: porównuje imputowany homoseksualizm Chopina ze zdiagnozowanym na podstawie mglistych przesłanek zespołem Tourette’a u Mozarta. Bo wiecie, to takie podobne sytuacje: ktoś odczytuje na nowo listy sprzed dwustu lat i widzi w nich wyraźne objawy choroby psychicznej, jak zespół Tourette’a czy homose… a nie, zaraz.
Oraz ta sama w gruncie rzeczy teza, tylko w wersji łagodniejszej: „to były takie czasy”. Sam siedzę okrakiem na tej barykadzie. Kiedy kilka lat temu dr Elżbieta Janicka, slawistka, zaproponowała otwarcie dyskusji o faktycznych znaczeniach „Kamieni na szaniec”, uznałem cytowane fragmenty za zbyt słabe, by powiedzieć o związku „Zośki” z „Rudym”. I tłumaczyłem także duchem epoki.
Nie wypieram się dziś tej myśli: tak, mężczyźni kiedyś okazywali uczucia inaczej, czasem wylewniej. Nie we wszystkich środowiskach i czasach sprawdzał się stereotyp, że każda emocja była tabu. Obowiązujący dziś wzorzec mężczyzny, który dotykając drugiego faceta inaczej niż przy podaniu ręki, musi od razu zastrzegać „NO GAY” jest toksyczny, trujący. Ale kto wie, być może to on napędza trawiącą nas homofobię, a nie na odwrót?
Najgorsza jest ta niepewność
Jest taki dowcip, który bardzo lubię. Opowiadał mi go kiedyś wykładowca filozofii. Do faceta docierają plotki, że żona go zdradza. Któregoś razu pozoruje więc służbowe wyjście wieczorem i zaczaja się w cieniu bramy po drugiej stronie ulicy. W oknie własnego domu widzi, jak żona sięga po telefon i z kimś rozmawia. Pod dom podjeżdża samochód. Wysiada znajomy rodziny. Przez okno widać, że wchodzi właśnie do tego mieszkania, zaczyna całować się z żoną podejrzliwego faceta, ta zdejmuje mu krawat i rozpina koszulę. Ciągle namiętnie się całując, idą do sypialni. Tam żona gasi światło. Facet stoi jeszcze jakiś czas w bramie i mówi do siebie z ciężkim westchnieniem:
– Najgorsza jest ta niepewność…
Na tę niepewność właśnie cierpimy. Kiedy wykopani w 2009 roku „kochankowie z Modeny” – trzymająca się za ręce para szkieletów sprzed 1,5 tys. lat – okazała się parą mężczyzn, głównym przedmiotem dociekań było: skąd ta dziwna poza. Dotychczas znaliźmy tylko pochówki kobiety i mężczyzny, i wtedy wiedzieliśmy, że byli parą. A tutaj? Tajemnica najtajemniczsza z tajemnic! Przenajtajemniczejsza.
Może byli przyjaciółmi? Może zginęli razem w bitwie? A może byli braćmi albo ojcem i synem? Niestety, przetrwało za mało DNA do analizy. Najgorsza jest ta niepewność… Serio, jaka niby relacja mogłaby łączyć ludzi, że tak ich pochowano – zakładając, że nigdy na świecie nie było gejów. Bo przecież nie było, prawda? Wiemy to. Bo gdyby geje byli na świecie, coś byśmy dzisiaj o tym wiedzieli. Mielibyśmy dowody na homoseksualne relacje, na przykład, nie wiem, wspólne pochówki par mężczyzn albo coś. A tak – jesteśmy bezradni, jak ślepcy we mgle.
Czy Kopernik była kobietą?
Jako notatkę na marginesie, wyjaśnijmy od razu: dyskusja o tym, czy Kopernik była kobietą, nie jest na poważnie. W internecie można znaleźć mnóstwo (dez)informacji po których już nie wiadomo, czy Stuhr u Machulskiego nawiązywał do czegoś, czy nie.
A jest tak: w 2005 roku w miejscu, gdzie spodziewano się szczątków Kopernika w katedrze we Fromborku, rzeczywiście znaleziono szczątki. DNA zgadzało się z tym z włosa znalezionego w księdze, której Kopernik używał. Na tej podstawie naukowcy obwieścili sukces w znalezieniu szczątków legendarnego astronoma.
Jednak dyskusja, jaka przetoczyła się po tych analizach (2009-2010) pozostawia pewne wątpliwości co do podawanych przez naukowców badań. Nie wiadomo, co dowodzi czego. Niektóre rekonstrukcje przeprowadzone były być może niezgodnie ze sztuką. Może jakieś założenia były uproszczone – podobnie jak w wypadku, o którym dziś rozmawiamy. Jednak płeć Kopernika nie była przedmiotem dyskusji na poważnie.
Co innego Pułaski.
Pułaski była kobietą? „Może i tak”
Kiedy 20 lat temu otwarto trumnę Kazimierza Pułaskiego, okazało się, że zwłoki musiały zostać podmienione, bo szkielet w środku był „tak kobiecy, jak to tylko możliwe”, jak określił to jeden z ekspertów. Tylko że teraz, kiedy przeanalizowano DNA, okazało się, że ta kobieta to właśnie Pułaski.
Żartowałem. Tak naprawdę rzecz dzieje się w Ameryce, gdzie nikt nie zakładał, że kobiecy układ kostny może radykalnie zmieniać odczytanie historii. Kazimierz Pułaski miał kobiecą miednicę. Tylko tyle i aż tyle da się powiedzieć. Żeby dotrzeć do polskiego czytelnika sprawa musiała jednak stanąć na ostrzu noża: Pułaski była kobietą.
Otóż nic na ten temat nam nie wiadomo. Mamy z całą pewnością kobiecy szkielet, który z całą pewnością jest szkieletem generała. Zginął w bitwie pod Savannah, gdzie szrapnel trafił go w krocze. To była być może jedyna – pośmiertna – zaprzepaszczona jednak szansa, by ktoś postronny zobaczył go nago. Tymczasem to, co działo się w kroczu Pułaskiego, powinno interesować nas najbardziej.
Może przez to, co działo się w jego kroczu, nie został ochrzczony w kościele, ale w prywatnej ceremonii? Może to, co działo się w jego kroczu, spowodowało, że miał trudności w dogadywaniu się z ludźmi? Czy w kroczu tym była w pełni ukształtowana wagina, której nie akceptował? Penis, który nie pasował zarówno do kośćca, jak i do tożsamości seksualnej? Coś ani takiego, ani takiego? W końcu: może nic (w pewnym uproszczeniu)?
A może po prostu był kobietą, którą ktoś wytrwale wychowywał jako chłopca? Wiele więcej możemy się już nie dowiedzieć. Może pomogłoby jednak, gdybyśmy zaakceptowali proste fakty. Wielu ludzi w przeszłości, podobnie jak dzisiaj, miało płeć biologiczną, tożsamość płciową i preferencje seksualne, które nie pochodziły od jednego kompletu i nie miały dopasowanego fabrycznie futerału.
Chopin gejem: tapeta muzyczna
Pułaski Pułaskim, ale Chopin – zacny chłopak, nasz narodowy wieszczyk, trochę niesforny, romantycznie kaszlący krwią – został w Polsce kompletnie upupiony. Jego pieszczotliwe listy do kolegów są traktowane jak wegetariańska faza dorastającej córeczki. Jeśli miał kochanków – ciocia będzie o nich wyrozumiale mówić „twój przyjaciel”, jak mówi się „twój narzeczony” o partnerze córki, chociaż nigdy nie było żadnego pierścionka, jest za to 15 lat stażu, wspólne dzieci i kredyt na mieszkanie.
Tak musi pozostać, bo muzyka Chopina musi być kwintesencją polskości, by mogła przygrywać nam od kurwa pięciu lat, kiedy wsiadamy do Pendolino. Ostatecznie tapeta muzyczna z nienachalnego nokturnu i słodka wizja romantycznego, na pewno heteroseksualnego chłopca mają wspólną cechę. Pozwalają nam nie denerwować się, że świat jest bardziej skomplikowany niż nam się wydaje.
- Nie czas umierać. Ile w Bondzie kobiety? Im więcej, tym lepiej
- Szary garnitur. Kolor roku Pantone trafia w sedno elegancji
- Cyberpunk 2077: penisy, filozofia i gry na konsole
- Prezentownik dla mężczyzn 2020: edycja zero waste
- James Bond i kobiety. Prawdziwy szpieg, który z 007 zrobił maczo
- Suspensorium: męska maseczka w pandemii syfilisu
- Zimno, ciepło, cieplej, idą goście!
- Rewelacja: Chopin gejem. Cała Polska pojednana w wyparciu
- Pandemia na Savile Row. Covid zmienia legendarną ulicę krawców