„Kamienie na szaniec” zdekonstruowane, czyli o tym, jak współczesne czasy odzwyczaiły nas od męskiego okazywania uczuć.
W Poczcie Mammadzi Polskich nie zdążyła jeszcze na dobre wyblaknąć inba wokół posłanki Grodzkiej, a już dziennikarstwo znalazło sobie nowego-starego androgyna. Tym razem w osobie hm. Tadeusza Zawadzkiego, którego ksywka Zośka wzięła się właśnie od kobiecych cech fizjonomii. Z otchłani kanonu lektur szkolnych wyciągnęła go na łamach Gazety Wyborczej doktora z PAN-u Elżbieta Janicka. „Odczytała go na nowo” dekonstruując fragment Kamieni na szaniec, opisujący scenę spotkania Zośki z Rudym:
Wziął moją rękę w swoją dłoń i trzymał mocno. Mówił: Tadeusz, ach Tadeusz, gdybyś wiedział…. Skarżył się na ból i mówił: Tadeusz, jak rozkosznie, jak przyjemnie… . (…) Jęczał z bólu, jednocześnie mówiąc, jak jest szczęśliwy i jak jest rozkosznie. Na chwilę zasnął. Koło 12 Janek obudził się, zawołał mnie, kazał usiąść obok siebie i uścisnąć serdecznie. Te chwile wynagradzały nam wszystko. Potem opowiadaliśmy sobie nawzajem jeden przez drugiego, a bliskość nasza była dla nas prawdziwą rozkoszą. Wreszcie kazał mi się położyć obok siebie, objął mocno głowę i zasnął (…). Mówił, że już będziemy szczęśliwi, że będziemy wreszcie mieszkać razem, że pojedziemy na wieś, gdzie w lecie spędzaliśmy dwa niezapomniane, szczęśliwe dni. (…) Gdy byliśmy razem, przyjemność mu sprawiało, gdy trzymałem go za ręce lub gładziłem ręką po głowie. Rozmowa była wtedy była otwarta, szczera i żaden z nas nie krył wtedy swojej niewysłowionej radości i przyjaźni
„Kamienie na szaniec” odczytane na nowo
No dobra. Tak na dzisiejsze to brzmi faktycznie mocno homoerotycznie. Z pomocnym komentarzem przychodzą, jak zawsze comme-il-faux, Młodzi Wykształceni z Wielkich Ośrodków. Ich sugestia, że zawłaszczani przez katolicko-narodowy dyskurs Rudy, Zośka i Aleq byli osobami heterosceptycznymi, tworzyli Sekcję LGBT Armii Krajowej i dali dowody na ukrywany homopozytywizm obozu narodowego, zasługuje na coś więcej niż pusty rechot. Bez względu na to, czy śmiejemy się z ironii, czy z metaironii.
Kochani, słyszeliście pewnie o odkryciach humanistycznych naukowców PAN (trochę siara, że Polskiej, ale chooy,…
Posted by Młodzi, wykształceni i z wielkich ośrodków on Friday, April 5, 2013
Z drugiej strony barykady jednak nie jest lepiej, bo cała dyskusja, przynajmniej na płaszczyźnie, na jakiej ją poznałem, kończy się na NIE-I-JUŻ. Na obronie bohaterów poprzez zasłanianie ich własną piersią. Bełkot kontra niemożność argumentacji – to jest spór, w którym trudno się odnaleźć.
Czy to książka o gejach?
Zapewne rzecz, którą napisałem powyżej, podzieliła już moich czytelników na dwa obozy. Tych, którzy wszystko dawno wiedzą i tych, których ona w ogóle nie interesuje. Co jest w tym ciekawego dla bloga o mężczyznach?
Jeśli cokolwiek, to to, że od pokolenia kolumbów zmieniły się u nas bardzo formy męskiej przyjaźni i wydaje mi się, tak na zdrowy, chłopski, ale nieco wszak uzwojony rozum, że to gigantyczna pułapka (dżenderowa pułapka, dodam zjadliwie), w którą wpadła Janicka.
Dlatego pytam: czy pani doktor zna taką oto dykteryjkę? „Kiedy mężczyźni się bardzo lubią, wyzywają się nawzajem od chujów, ale tak naprawdę nie mają tego na myśli. Kiedy kobiety się nienawidzą, mówią sobie najpiękniejsze komplementy, ale tak naprawdę nie mają tego na myśli”. Zna pani? Pewnie tak.
To jest dzisiejsza męska przyjaźń. Kiedy N. w poszukiwaniu lepszego życia wyjeżdżał w 2004 roku do Londynu (to wtedy żegnaliśmy go parodią goth-party, z którego zdjęć nie chcieliście oglądać na facebooku), wszyscy żegnali go ciepło, z życzeniami powodzenia i szybkiego powrotu. Tylko K., lekko wstawiony, kazał mu wypierdalać i nie pokazywać się więcej na oczy. Po tym poznaliśmy, że naprawdę będzie mu brak przyjaciela.
Rudy i Alek wychowani byli w innym świecie, w innym wzorcu męskości. W tym, w którym można przyjaciela trzymać za rękę (a zwłaszcza kiedy się go odbiło z transportu między katowniami Gestapo) i mówić mu szczerze o swoich uczuciach. I jeśli uważacie, że tamten świat był światem wymoczków, myślę, że powinniście jeszcze raz zwiedzić Pawiak.
„Kamienie na szaniec” vs my. What the fuck happened?
Żeby nie było niejasności: nie uważam tych dwóch światów za skontrastowane ze sobą wzorce. Raczej za dość odległe punkty pewnego kontinuum. Od średniowiecznych rycerzy-pięknisiów, którym strojenie się w atłasy i zaczytywanie w romansach nie przeszkadzało w makabrycznym zadawaniu śmierci bronią białą po dzisiejsze durne rozgraniczenie stereotypów: że jak się jest zadbanym i daj Boże nie śmierdzącym, to trzeba też być wymoczkiem znad kawusi w Starbuniu. I odwrotnie – że z rozwiniętymi mięśniami klatki piersiowej nie warto się zjawiać w bibliotece. Bo tak chyba te stereotypy dziś działają.
A działają tak – i tu uwaga, bo wieszczę! – przez urlop tacierzyński. Czy, jeśli wolicie, przez brak Powstania Warszawskiego. Przez zanik silnych i jednoznacznych wyróżników, co jest męskie, a co takie nie jest. Kiedyś mężczyzna różnił się od kobiety tym, że nie niańczył dzieci. Że jako jedyny przynosił do domu pieniądze i jako jedyny brał udział w polityce. Wtedy nie musiał się już różnić tym, że – w przeciwieństwie do żony – nie używa perfum, a buty kupuje raz na dwa lata i nosi aż mu się rozpadną.
Mógł wyznawać miłość przyjaciołom, których kochał, bez obawy, że ktoś uzna go za geja.
Edycja: w 2020 roku, kiedy tekst już dawno nie mówił o żywej i bieżącej dyskusji, usunąłem niepotrzebne niedopowiedzenia.
- Nie czas umierać. Ile w Bondzie kobiety? Im więcej, tym lepiej
- Szary garnitur. Kolor roku Pantone trafia w sedno elegancji
- Cyberpunk 2077: penisy, filozofia i gry na konsole
- Prezentownik dla mężczyzn 2020: edycja zero waste
- James Bond i kobiety. Prawdziwy szpieg, który z 007 zrobił maczo
- Suspensorium: męska maseczka w pandemii syfilisu