Warning: Invalid argument supplied for foreach() in /home/smak/domains/smaknabyty.pl/public_html/wp-content/themes/fox/inc/admin/import.php on line 324
Urlop w niezłym stylu: tort po chorwacku - Smak Nabyty

Urlop w niezłym stylu: tort po chorwacku

Arbuz, feta, oliwki i cebula? Żołądek to nie San Francisco…

[simple_series title=”Urlop w niezłym stylu”]

– Jest was czworo rodziców z dwójką małych dzieci. Jak wam się udają wakacje? – spytała po angielsku z chorwackim akcentem młoda sprzedawczyni na straganie z winem odlewanym z kadzi na litry.

– Jeśli ktoś tu ma wakacje, to co najwyżej one – odpowiedzieliśmy niemal chórem, z własnym akcentem.

Targ w Trogirze – oliwa i owoce

Trogir to jedno z najbardziej malowniczych miast, jakie widziałem w życiu. O takich przewodniki niezawodnie piszą, że „czas tu się zatrzymał”, co jest przeważnie prawdą, bo w urbanistyce czas do działania wymaga przestrzeni, a tej w Trogirze zabrakło już ze czterysta lat temu. Założony na małej wysepce, już od dawna rozrasta się poza nią, a jedną z pierwszych rzeczy na kontynentalnej części miasta za mostem jest właśnie bazar, na którym znaleźliśmy wino sprzedawane na litry prosto z kadzi do butelek po wodzie z lidla.

O takich jak to miejscach antropologowie turystyki mówią staged authenticity. Niby wszystko autentyczne, żadna cepelia, a złote zęby bab sprzedających figi z własnego ogródka nie są raczej subsydiowane przez ministerstwo turystyki. A jednak masz poczucie, że takie miejsca nie istniałyby, gdyby nie konieczność obsługi ruchu turystycznego, a w najlepszym wypadku zostałyby wyparte przez bazary typu warszawskiej Polnej.

Ratusz w Trogirze – widoczek dla turystów, ale na mnie działa

Cóż, powinienem chyba przywyknąć do myśli, że jeśli ktoś spotkał się z historią sztuki na bardziej stabilnym gruncie niż publikacje typu siostry Wendy (albo, nie daj Boże, Dana Browna), a do tego okrasił swoją refleksję Tradycją wynalezioną Hobsbawma i Rangera, powinien skupić się w podróży na czymś innym niż poszukiwanie autentyczności – na przykład na ucieczkach wojskowym helikopterem z antycznego grobowca pełnego jadowitych żmij, wygrywaniu w pokera zabytkowych aston martinów albo odnajdywaniu w klasztorach Tybetu śladów hitlerowskich badań ezoterycznych. Trzeba coś takiego będzie wymyślić – ale to na przyszły rok.

Wracając z Tybetu do Trogiru: oczywiście jego bazar nie jest bazarem z winem, ale targowiskiem głównie warzywno-owocowym, a w drugiej kolejności pieczywno-wędliniarskim, które naprawdę pozwala puścić wodze fantazji. Jest autentyczne w tym sensie, że towary są tu bardziej delikatesowe niż w sieciach spożywczaków typu Ribola czy Konzum.

Klasyka tropika – arbuz na metry. Oprócz tego wino i woda, oraz jakieś skromne dodatki do żywienia dzieci

Nie takiego spodziewałem się wpisu o jedzeniu w Chorwacji. Sądziłem, że będzie coś o owocach morza (jeden z najpiękniejszych eufemizmów świata), które są tu perfekcyjne do znudzenia. Pierwszego dnia powitały nas nieprzyzwoicie pysznymi kalmarami z grilla (w całości, w różnych rozmiarach) na hotelowym tarasie po zachodzie słońca nad zatoką i przystanią. Było tak malowniczo, bajkowo i nierealnie, że gdyby nie otrzeźwiające ilości chłodnego stołowego wina, chyba rzygałbym tęczą.

Pizza, która się Pizzy Hut nie kłania…

Jeśli chodzi o gastronomię, warto tu też dać szansę pizzy, bo Chorwacja zdecydowanie zbyt blisko ma do Włoch, by ta potrawa miała sztampowy charakter. W małej pizzerii Kampana w sercu zabitej dechami Kaštel Lukšić znaleźliśmy autentyczny piec lepiony chyba przez wiejskiego zduna, i pizzę tak oszałamiającą, jakby jakiś geniusz wałkowania ciasta na placki zaszył się w pustym wnętrzu małomiasteczkowej jadłodajni przed milionami fanów i naśladowców.

Na pewno spełniam zaś tym wpisem inne założenie: przepis, choć nie jest dla mnie odkryciem (poza nagłym objawieniem, że mamy w lodówce wszystkie elementy niezbędne do zrealizowania go), jest w stu procentach do przeprowadzenia w Polsce – nawet teraz, jeśli są jeszcze arbuzy. Tu mają się świetnie.

Przerośnięta cebula i przejrzała limonka – znać, że jesteśmy w miejscu, gdzie słońce serio traktuje swoje obowiązki

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o sałatce łączącej arbuzy, fetę, oliwki i cebulę, pomyślałem „either mad or genius”. Potem pomyślałem jak każdy fan Piratów z Karaibów, „remarquable how often those two traits coincide” i to przekonało mnie na tyle, że w ciemno włączyłem ją w menu na imieniny mojej mamy, gromadzące gości o raczej konserwatywnych gustach kulinarnych. Liczyłem na prowokację, ale przeliczyłem się – kompozycja z klasyczną bazą (kontrast słodkiego, mięsistego i soczystego arbuza z łagodnie słoną, miękką i kremową fetą) i odrobiną szaleństwa w postaci słodko-kwaśno-pikantntej kompozycji cebuli z sokiem z limonki.

Przepisu nie ma co podawać: drobno pokrojoną czerwoną cebulę macerujesz co najmniej kwadrans w soku z limonki i dodajesz do sałatki z arbuza, fety i czarnych oliwek. Na wszystko dobra oliwa z pierwszego tłoczenia i już – choć przyznaję, że całość jest smakowo trochę niepełna bez mięty (w wersji kanonicznej, która podobno pochodzi od Nigelli) albo kolendry (w wersji już sam nie wiem, czy mojej). Udało się przeprowadzić cały przepis z miejscowych składników – włącznie z oliwą i serem, który – a jakże! – pochodzi z trogirskiego bazaru. Na poszukiwanie ziół nie miałem już siły – język chorwacki jednak zbytnio różni się od polskiego, bym męczył się i z tym, choć przyznaję poniewczasie, że mogłem pofatygować się pytaniem o miętę.

Rozważałem dosypanie łyżeczki cukru do cebulowo-limonkowego syropu, ale uznałem, że w tej wersji receptura była optymalizowana pod arbuzy północy Europy, a nie dojrzałe giganty ze śródziemnomorskiego klimatu. I słusznie – ta ilość słodyczy byłaby już nie do zrównoważenia.

Pamiętaj, że arbuz jak szampan – zawsze musi być schłodzony, by osiągnąć właściwy efekt. Ta sałatka jest świetną przekąską na wieczór z piękną, młodą kobietą, co udowodnię poniższym zdjęciem. Rano tego dnia ze zdziwieniem odkryłem, że co prawda pamiętam o urodzinach mojej żony, ale nie bardzo ogarnąłem, że to właśnie dzisiaj. Tak to bywa na wakacjach… Urodziny Agnieszki kilka lat temu świętowaliśmy wódką popijaną plusszem w herbacie za kołem polarnym, dlaczego więc tym razem nie zrobić tortu z arbuzowej sałatki?

Z pąwiąszowaniem urorurodziurodzin – rozpoznajecie cytat?