Wiedeń to miasto pełne wspaniałości, ale nasza polecana atrakcja znajduje się na jego obrzeżach
Dziś Wiedeń kojarzymy jako najbardziej wschodnie miasto Wolnego Świata i centralne miejsce gier służb wywiadowczych. Ale nie zawsz… Wróć! Wiedeń zawsze był w awangardzie intryg i spisków. Wiedeń. Mieszamy w europejskiej polityce since 1440.
Starożytna Vindibona to oczywiście miasto Wienerschnitzla (na szczęście Ryby, drób i cielęcina lubią tylko białe wina, bo dzięki temu jest okazja opić się świetnym grüner veltlinerem), fenomenalnego pod względem zbiorów Kunsthistorisches Museum i lodów u Tichego, ale warto wyrwać się na koniec linii metra U4 do pałacu Schönbrunn, a będąc tam – skręcić do labiryntów. Prawdziwy labirynt, dzieło sztuki ogrodniczej XVIII wieku, udowadnia, że „immersyjność” to problem, który dzisiejsze xboxy wymyśliły tylko po to, żeby później nie umieć go rozwiązać.
Co do mnie, bardzo łatwo mi trafić do labiryntu. Skręcam odruchowo, bo pałac Schönbrunn jest memu oku raczej niemiły, zasłużona u Habsburgów gigantomania zderza się w nim z nazbyt klasycystyczną symetrią i rytmem, a całość wygląda jak Święta Lipka albo gigantyczny dworzec kolejowy (tak naprawdę to dworce architektonicznie pochodzą od dworów, stąd nazwa). Chociaż, oczywiście, leżeć w upalny dzień na trawniku w parkowym ogrodzie, to rozkosz z kategorii zmysłowych.
Dzisiejszy labirynt w Schönbrunnie został odtworzony pod koniec XX wieku. Gdzie można, korzystano ze źródeł dotyczących jego oryginalnego wyglądu z pierwszej połowy rozbawionego wieku XVIII. Oryginał zniszczał do końca XIX stulecia i przez kolejne po prostu go nie było.
Ale dzisiaj jest! I, skoro mówimy o zmysłowych przyjemnościach, to właśnie na nie należy się otworzyć. Czemu bowiem służyły labirynty? Zabawie w zmaganie z nieznanym. Mamieniu zmysłów (jak w grze w ciuciubabkę). Ale przede wszystkim – publicznym tajemnicom. Schadzki, szepty, ukradkowe pocałunki – taki ogrodowy labirynt służy eksplorowaniu zakamarków i ukrywaniu/odkrywaniu sekretów. Grałeś jako dwunastolatek we „flirt towarzyski”, grę, w której publicznie wymieniasz się prowokacyjnymi i wieloznacznymi linijkami nieistniejących dialogów?
Na to zastosowanie nie wpadli projektanci Pomnika Pomordowanych Żydów Europy w Berlinie. Zaprojektowano go właśnie w formie labiryntu, w którym – po zanurzenu się – lądujemy w klarownej, ale jednak pozbawionej wyraźnych wyjść przestrzeni krzyżujących się ścieżek. Projektant Peter Eisenman miał zapewne na celu wprawienie nas w poczucie wyobcowania wśród steli, osamotnienia, oddzielenia od świata. Wyszło jak wyszło – co rano spomiędzy kamiennych kolumn wymiatać trzeba zużyte kondomy i strzykawki. Labirynt jest po to, żeby skrywać schadzki i grzeszki.
Oczywiście, każdy zakamarek jest dobry, żeby skraść dziewczynie pocałunek. Ale miejsca takie jak labirynt w Schonbrunnie wprost służą temu, żeby sankcjonować to, co społecznie nieakceptowalne. Z wiekiem robię się coraz bardziej rygorystyczny – nie dlatego że staję się purytaninem. Przeciwnie – dostrzegam coraz bardziej, jak przyjemne mogą być rzeczy nielegalne.
Plątanina ślepych ścieżek jest oczywiście wspaniałym miejscem na zabawę z dziećmi. Projekt z podwiedeńskiego pałacu to poza „prawdziwym” labiryntem popis współczesnego projektowania placów zabaw, które najwyraźniej jest osobną kategorią designu, i to nie na śmietniku wynalezioną. Lubię, kiedy moje dzieci bawią się dobrze, a jeszcze bardziej lubię, kiedy to ja definiuję, co to „dobrze” oznacza. Ale lubię też place zabaw dla dorosłych, bo jako dorosły wiem, w co się bawić.