Adam Jarczyński w swoim nowym przewodniku savoir vivre’owym Z klasą, na luzie uczy starych zasad nowymi metodami.
Koktajl przemyśleń o kelnerach i barmanach
Gorzki smak na języku pobudza do gorzkich refleksji o otaczającym świecie
– Pierwszy raz w naszym barze? – zapytała kelnerka.
– Nie, a pani? – odparłem rozbawiony, choć bez cienia pretensji. Nikt nie ma obowiązku mnie znać w barze, tym ani w żadnym innym miejscu z wyszynkiem. Nie jestem meblem w żadnym lokalu, a od czasu lektury Raz w roku w Skiroławkach Nienackiego wiem też, że w domu jest najsmaczniej i najtaniej.
Tym niemniej obie strony miały podstawy do podejrzeń. O podstawach do podejrzenia jej powiem więcej za chwilę, co do nas zaś – po prostu nie wyglądaliśmy jak mebel z tego baru.
Zamówiliśmy old fashioned. Przygotowywała nam go osobiście, niezdarnie mieszając składniki (łyżeczka cukru skropiona bitterem Angostura, bourbon albo żytnia whisky, woda dla dopełnienia) w szklanicy barmańskiej. Złożony i gorzki smak koktajlu pasował do natury naszej konwersacji.
Obok niej bardziej doświadczony barman sprawną ręką mieszał w drugim dzbanku alkohol na koktajl dla klientów, którzy mieli jeśli chodzi o obsługę nieco więcej szczęścia niż my. Za barem był jeszcze trzeci chłopak i każdy z przedstawicieli „ekipy” wyglądał na niewiele więcej niż dwadzieścia lat.
Parę tygodni temu menedżer jednego z warszawskich barów podzielił się na fejsbuku broszurą o najlepszych barach świata 2012 roku. Na żadnym ze zdjęć w tym artystycznie przygotowanym folderze nie znalazłem nikogo tak młodego, a tym bardziej nikogo, kto by swoim wyglądem (a częściowo też zachowaniem) nie próbował tak młodo wyglądać. Nawet w najlepszych barach Warszawy czuję się obsługiwany przez ludzi, którzy mają nadzieję jak najszybciej zerwać ze swoim studenckim zawodem, kiedy tylko dostaną prawdziwą pracę. Kelner, barman – to sposoby na przedłużenie młodości, a nie na pracę, z której można być dumnym. Z tego się wyrasta.
W drugiej kolejce dałem się namówić na manhattan, chociaż nie jest to mój ulubiony koktajl na bazie whisky. Słodka ziołowa inwazja czerwonego wermutu zakłóca gorzką elegancję tego, co bez niego byłoby zwykłym old fashioned.
Wybity z rytmu porzuciłem trudne problemy naszej konwersacji i skupiłem się na błahych. Przypomniałem sobie etos kelnerów w Pradze (Obsługiwałem angielskiego króla), Wiedniu, Budapeszcie. No dobra, w Budapeszcie jeszcze nie byłem, ale to tylko dowód, że ktoś, kto mi to opowiadał, podziela moje doświadczenia. Doświadczenie spotkań ze szpakowatymi panami w knajpkach, którzy przyjmując zamówienie, reprezentują sobą profesjonalne uniżenie, którego nie jesteś w stanie obrócić w zniewagę.
W świecie, w którym zawód kelnera czy barmana to nie jest stadium życia, tylko powołanie, jak każdy inny zawód. To zadziwiające, ale spotykałem tego typu ludzi znacznie częściej, niż wynikałoby to z charakterystyki tak zwanych dzisiejszych czasów. Ale w Polsce? Nigdy.
Kilka miesięcy temu razem z Tomkiem Milerem znaleźliśmy się na imprezie Pernod Ricard (właściciela m.in. marki Wyborowa) skierowanej specjalnie do barmanów. Śmietanka miksologów z Polski zjechała tam na spotkanie ze sławą sprowadzoną z zagranicy. Królowały… hiphopowe stroje, każdy wyglądał jak połączenie hipstera z raperem. Jak w tym kawale: – Tato, czy mogę być rockmanem jak dorosnę? – Nie, synku, musisz wybierać. Jedno albo drugie.
Na drugim biegunie myśli uplasowała się opowieść S., który w Budapeszcie właśnie spotkał jednego z TYCH kelnerów. „I kiedy wybrałem wino do jedzenia – opowiadał – kelner odpowiedział Of course, sir takim tonem, jakby było to jedyne właściwe wino, które można zamówić do tego dania. Jakby czekał tylko na tę odpowiedź, by się upewnić, że jestem godny bycia przezeń obsługiwanym”. S. ma niewątliwy dar fabularyzowania, nie tylko własnych przeżyć. Odwzajemniłem mu się opowieścią o kelnerze z wiedeńskiego Figlmüllera, który obsługiwał nasz stolik jakbyśmy byli z – wówczas jeszcze – narzeczoną, perłami wybranymi w słonym morzu japońskich turystów w tej zasłużenie słynącej sznyclami knajpce. Wspomnienie czterech kieliszków grüner Veltlinera pod jego czujnym na każdy mój gest okiem do tej pory potrafi zakręcić mi w głowie tak, że akapity stają się długie i patetyczne.
Dorosnąć do bycia barmanem. To zabawna rada w moich ustach, nowa zwrotka starej śpiewki w której absolwent etnologii przekonuje młodzież wahającą się z wyborem studiów, że za dużo mamy humanistów, a za mało inżynierów. Ale taki mój pieprzony los, że, choć się za bardzo nie staram, jestem w dzisiejszym świecie jednak nieco staromodny. Zresztą i tak żyjemy w samoobsługowych czasach.
Related Stories
Adam Jarczyński w s
Tekst pochodz
Znane powiedzenie m