Browse Tag

marynarka smokingowa

Patriarchalny smrodek

Dawniej tytoń nie śmierdział ani trochę mniej, niż ten dzisiejszy, więc nie ma powodu, żeby na ura! porzucać palenie

[simple_series title=”Zadymiony tydzień”]

Tytoń rozpanoszył się w kulturze Zachodu w XVI wieku i praktycznie od początku towarzyszą mu wszystkie kontrowersje, z którymi borykamy się do dziś. Żeby nie być gołosłownym: politykę antynikotynową wymyślił krój Anglii Jakub I w 1603 roku, monopol tytoniowy i dyktaturę korporacji – car Piotr zwany Wielkim w 1697, zakaz palenia (egzekwowany więzieniem) – jeszcze pod koniec XV wieku, straszenie rakiem – w 1857 roku. Nawet koalicja odpowiedzialnej sprzedaży, czyli zakaz sprzedawania tytoniu nieletnim, obowiązuje w Anglii już od 1908 roku.

Kiedy dzisiaj rano, krztusząc się i dusząc, wychodziłem z domu klatką schodową, na której sąsiadka ma zwyczaj zapalać taniego mentolowego slima, zastanawiałem się, czy tak naprawdę było z czym i o co walczyć. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć kultury tytoniu przez pryzmat dzisiejszych papierosów, które dalej spełniają standardy z peerelowskiego kawału: – Dodajemy wagon tytoniu na każde dwa wagony siana. – Ach, więc to dodatek tytoniu jest sekretem!

Przyglądałem się ostatnio (i trochę trollowałem, przyznaję bez bicia) dyskusji wokół pytania, czy rzeczą dżentelmena jest palić. Dla mnie – dyskusją idiotyczną już od tego pytania począwszy, żadna odpowiedź nie jest w stanie przebić samego pytania poziomem absurdu, zwłaszcza, że logicznego argumentu podać nie sposób i wszystko – jak zwykle – obraca się w sferze estetyki. Nasz stosunek do tytoniu obrazuje przejście wizerunku dżentelmena, które się przez ostatnie kilkadziesiąt lat dokonało. Jestem pewien, że jeszcze w latach pięćdziesiątych, może sześćdziesiątych, tak w Polsce (przekazy rodzinne), jak i w Anglii (literatura) młodzi ludzie, powiedzmy – w wieku licealnym – byli zachęcani do palenia przez rodziców, i to nawet matki, niekoniecznie ojców. Bo rzeczą mężczyzny było palić. Jestem też pewien, że znacznie mniej rozpowszechnione (o ile w ogóle istniało) było pojęcie „młodzież” – to byli młodzi mężczyźni, zdolni do założenia rodziny, do pójścia do wojska, tak samo, jak do odrobienia lekcji z matematyki albo wykucia łacińskiej drugiej deklinacji (rzeczowniki na –us i –um, rodzaj męski i nijaki).

Dzisiejsza młodzież musi się wyszumieć, wyjechać, poznać świat, zanim, koło trzydziestki, dorośnie albo i nie do dzieci i kredytu na mieszkanie; dzisiejszy dżentelmen nie może palić, bo przecież savoir vivre to także savoir corps, traktowanie ciała, które jest nam dane, z szacunkiem i oszczędnie. Dżentelmen ciało zmusza do uległości sportem, a nie heroicznym piciem, kiedy nie ma na wódkę ochoty, nie tytoniowym dymem. Historyczne pojmowanie słowa dżentelmen, wypracowane w oparciu o materiał empiryczny, czyli faktycznych dżentelmenów, zderza się tu z reinterpretacją tego pojęcia według dzisiejszych postulatów i wyobrażeń.

Tytoń, kawa i surowy klimat norweskich fiordów (który nie zmieścił się na zdjęciu) - kombinacja, która bardzo przypadła mi do gustu

Pod tym względem „nowoczesnym dżentelmenem” nie jestem i nie wybieram się na drugą stronę barykady. Paliłem chyba wszystko, co powstaje z tytoniu, idiotycznie ukrywając się -naście lat temu przed mamą, bo przecież serce by jej pękło, bo ona też z tych nowych, gazety czyta, o rakach, zawałach i wszystkich tych bzdetach i chyba nie wie, jak każda matka nie wie, że na coś, kiedyś, jej dziecko musi umrzeć, bo taki jest los człowieka – umrzeć. Ukrywałem się więc przed nią z paleniem, a ona przecież widziała, ale udawała, że nie widzi, tak było lepiej dla wszystkich.

Z tym doświadczeniem muszę przyznać, że jest w tytoniu coś, czemu trudno się jednak oprzeć, chociaż okres palenia paczki fajek dziennie nie był przyjemny i trzeba było go porzucić. Gorzki dym cygar to przecież rozkosz z tej samej kategorii, co whisky, początkowe zmuszanie się, katowanie receptorów, by wkrótce nauczyły się rozróżniać aromaty i delektować ukrytymi smakami. Fajka, kiedy nauczysz się osiągać z niej chłodny i aromatyczny dym, jest jeszcze przyjemniejsza. Wprowadzenie na polski rynek indonezyjskich bodajże djarumów było olśnieniem. Wystarczy tylko sięgnąć po alternatywę dla fastfoodowego papierosa.

Jakie były papierosy sto lat temu? Trudno mi powiedzieć. Podejrzewam, że bardziej przypominały dzisiejsze biełomorkanały – musiały być mocniejsze, bo i bez filtra, i tytoń pewnie był bardziej aromatyczny, tytoniowy (paląc biełomora miałem wrażenie, że palę cygaro).  Czy był lepszy? To przekonanie dla frajerów. Uwagi o tym, że palacze śmierdzą i smrodzą pojawiają się – według opracowań – od czasów, kiedy Europa odkryła Kubę. Zresztą – nie zapominaj o marynarce smokingowej: powstała właśnie jako przebranie, żeby elegancki mężczyzna nie niszczył i nie wędził bardziej porządnych ubrań. A że tak to się rozwinęło… cóż, bywa.

Pomyśl o palarniach, męskim wychodzeniu po obiedzie do biblioteki, pomieszczenia, gdzie się pali, co wykurza żony i córki. Serio uważam, że takie praktyki są w życiu człowieka zwyczajnie potrzebne. Męska rozmowa lubi dym, karty lubią dym, samotność i zaduma lubią dym, a kobiety dymu nie lubią – wszak to cudowny układ, i, o ile jeszcze nie siedzisz za głęboko pod pantoflem, naprawdę warto zaprzyjaźnić się z tą maksymą, bo dziś, tak samo, jak w każdych innych czasach, potrzebujemy męskiej integralności i chwili odpoczynku od krzyku dzieci i kłapania małżeńskich dziobów. A więc – na cygaro albo do klubu z rurami na scenie, a frajerzy w tiszertach i polarach niech sobie odpoczywają od dziewczyn (albo nawet je zapraszają) na paintballu i gokartach. Niech oni wierzą, że nastały czasy związków stuprocentowo partnerskich i zerwaliśmy z patriarchalnym szowinizmem.

Nie było żadnych starych dobrych czasów – te, które mamy, są dobre jak każde inne. Tytoń zawsze śmierdział, a życie zawsze było ciężkie i gorzkie. Nasi przodkowie – cieleśni czy duchowi – radzili sobie i z jednym, i z drugim. Nie ma powodu, by na zawsze porzucać ich spuściznę. Zapalimy?

Odświętnie na sianku

Rodzinne święta to doskonały moment, żeby ubrać się formalnie, ale trochę inaczej, a nawet z przymrużeniem oka

Święty spokój, chociaż na chwilę. Prezenty kupione, może nawet coś ugotowane, przez lśniące szyby zagląda wieczór. Święta z rodziną potrafią przerażać na różne sposoby: mnie na przykład zapachem zupy grzybowej, którego nie znoszę, a kogo innego – pytaniami o „odpowiednią dziewczynę” i ożenek albo koniecznością wymyślania kilkunastu zestawów spersonalizowanych opłatkowych życzeń. Słowem, zmartwień aż nadto,a tu jeszcze trzeba coś na siebie włożyć.

Święta wydają się doskonałą okazją, żeby poeksperymentować z elegancją. To czas dla rodziny i przyjaciół, rzadko znajdujemy się w miejscach publicznych, a jednocześnie odświętny charakter tych dni nakazuje jakoś tam wyglądać, najlepiej inaczej niż zwykle. Do tego rzadko zdarza się naprawdę skompromitować swoim wyglądem przed rodziną: osobami, które same przebierały cię w czasach, gdy załatwianie czynności fizjologicznych pod siebie w miejscu, gdzie akurat cię położono, było szczytem twoich możliwości. I jeszcze to, że chociaż dalece nie każdy z nas ma w domu kominek wesoło strzelający ogniem z polan, to jednak większość ludzi czuje ciepłą domową atmosferę, podkreśloną przenikliwym chłodem grudnia za oknem, i chce się jakoś w nią wpisywać.

Tu uwaga: zapewne nie w każdym domu garnitur jest na wigilii normą, a, czego by nie mówić, dopasowanie do otoczenia to jeden z kluczowych aspektów dobrego tonu. Skoro już jesteśmy w terminologii muzycznej, zaryzykowałbym tezę, że odchylenie o jedną oktawę w tę czy wewtę to akceptowalna norma dla spotkań rodzinnych i w gronie bliskich przyjaciół. W krawaciarskim towarzystwie przejdzie i mucha (odbierana jako bardziej formalna, czyli oktawę wyżej), jak i otwarty kołnierzyk – oktawę w dół. Dlatego jeśli spodziewasz się, że wszyscy będą w dżinsach i tiszertach, raczej nie bądź bardziej odstawiony, niż w marynarkę, nawet na forum rodzinnym.

Ten sweter Ralpha Laurena nie spełnia w stu proc. moich wymagań, ale pokazuje klasę

Cudowny formalny casual. Zima. Mróz za oknem. Kompot z suszu, intensywnie czerwony barszcz z uszkami, kapusta i prezenty spod choinki. Wszystko, może oprócz prezentów, paruje wilgotnym aromatem świąt, podnosi się temperatura powietrza i emocji. Obok stołu stoi mężczyzna w swetrze z jasnego kaszmiru w naturalnym kolorze, ciemnych, nie za wąskich spodniach w kant z wysokim stanem, brązowych sznurowanych butach, mogą być z zamszu, a niech tam. Biała koszula i ciemny wełniany krawat – może być czerwonawy albo ziemisty, to dobre odcienie na święta. Piękna wizja? To możesz być ty albo ja, w każdym razie takie wyobrażenie towarzyszy mi od paru lat. Jeśli dotąd go nie zrealizowałem, to tylko dlatego, że zakup stosownego swetra kompletnie mnie przerasta. W cenie, jaką jestem gotów i musiałbym za niego zapłacić (a jest ona co najmniej bliska czterocyfrowej – o wartości prawdziwego kaszmiru pisał ostatnio wyczerpująco mr. Vintage), musi idealnie spełniać moje warunki: odcienia wełny, zdobienia wplatanymi warkoczami (po angielsku cable knit), z kołnierzem szalowym (shawl collar, znany także ze smokingów). Nie kupię go przez internet, bo nawet dwa centymetry za długi rękaw zepsuje cały efekt, a poprawka krawiecka w wypadku dzianiny to mission: impossible. Nie raz się już jednak przekonałem, że cierpliwość hojnie nagradza rozsądnych konsumentów, więc czekam. Opisany zestaw to świetny wybór na uroczystości, kiedy nie przewidujesz garniturowo-krawatowego dress code’u. Jest jak skoda superb w roli limuzyny: swój komfort odczuwasz doskonale, ale na „coś się tak wystroił” zawsze możesz odpowiedzieć „no co, przecież jestem w sweterku!”.

Fred Astaire dość dobrze pokazuje, w jakim środowisku najlepiej czuje się odjechana marynarka smokingowa. Dzięki dr. Kilroyowi za tę stopklatkę

Najbardziej odjechanym w dobrym kierunku strojem, który możesz rozważyć, jest marynarka smokingowa lub jakaś wariacja na jej temat. W skrócie: pierwotnie smoking to strój, który przyodziewało się, jak nazwa wskazuje, w palarni, by móc go tam potem zostawić razem ze smrodem tytoniu, który w niego wsiąknął. Dzisiaj kojarzymy smoking z czarną marynarką o błyszczących klapach, ale welwetowe marynarki smokingowe mogą mieć różne kolory. Nie nadają się wtedy na imprezę black tie (chodzisz na takie?), ale świąteczne zimowe wieczory wydają się wręcz wymarzoną okazją, jeśli ktoś odważy się na ten eksperyment. Alternatywą dla mechatej marynarki smokingowej jest jej bardziej nieformalna, jakby eksperymentalna wersja, czyli zwykła marynarka jedno- lub dwurzędowa, najlepiej z klapami w szpic, w którymś z odważnych kolorów. Do klasycznych i pięknych należą butelkowa zieleń i ceglasta czerwień lub bordo. Ja mam taką w wariancie fioletowym, dlatego używam jej raczej na wieczory kawalerskie w klubach z panienkami i nie chciałbym mieszać ich z choinkową atmosferą.

Impreza garniturowa w rodzinnym domu przyprawia cię o skrępowanie? A może po prostu chcesz spróbować w jakiś sposób podkreślić szczególność świątecznego dnia? To prawda, że garnitur daje małe pole do manewru. Oczywiście nie uważam tego za jego słabość, a raczej za siłę, z której nie wiedzieć czemu dzisiejsi mężczyźni są niezbyt skłonni korzystać. Garnitur wizytowy zazwyczaj dość skutecznie broni się przed zabawą konwencją, ale słabymi punktami tej obrony są butonierka, czyli dziurka na guzik na klapie oraz brustasza, czyli kieszonka na piersi. Ta druga służy głównie do noszenia poszetki, za to ta pierwsza…

Zgoda, kojarzy się głównie z wpinaniem oznak różnorakiej przynależności. Zresztą nadaje się do tego celu świetnie, a logo firm, instytucji, miniaturki różnych przedmiotów, jak szpada szermiercza, walter P-99, nawet krzyż harcerski czy, last but not least, Matka Boska, to dobry wybór, o ile faktycznie wyrażają twoją tożsamość lub przynależność. W przeciwnym razie alternatywą jest kwiat (zazwyczaj goździk, nawet w połączeniu z poszetką dla uzyskania efektu combo fatality) lub inne warzywo sezonowe. To jest mój typ na wigilię tego roku. Przedstawiam… jemiołę w butonierce. Ciekaw jestem waszej reakcji, bardziej, niż reakcji rodziny. Siostra i tak powie mi, że wyglądam jak cudak, a ja jej na to, że jest głupia. To taka ciepła, rodzinna atmosfera, bez której nie ma prawdziwego ducha świąt.

Znaczenie poszczególnych elementów jest następujące: biała koszula i ciemny garnitur podkreślają odświętność wieczoru, czerwone i bordowe elementy nawiązują do ciepłej atmosfery i barw krasnoludkomikołaja, ozdoba w butonierce zdaje się kryczeć: "Co za jemioł!"

Na koniec małe post scriptum w nawiązaniu do tego ostatniego. Jesteśmy razem, ja i P.T. Czytelnicy, od stosunkowo niedawna. Statystyki odwiedzin jednak jednoznacznie wskazują, że tak czy inaczej jesteśmy razem, niech więc będzie mi wolno odwzajemnić Wam tę grzeczność serdecznymi życzeniami. By Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej, i, jak mawia moja mama, „zdrowia przede wszystkiem”. Sobie zaś życzę, by w przyszłym roku było Was więcej. Nie obżerajcie się zbytnio –gdzieś tam, w przyszłości, czeka na was cała masa dwurzędowych marynarek, które nie zniosłyby poświątecznej oponki. Wesołych świąt!