Łaty na łokciach są i klasyczne, i modne. Ważne tylko, by nie pomylić tych pierwszych z tymi drugimi
Z telewizji zaatakował mnie właśnie kolejny aktor z łatami na rękawach… koszuli. Łaty są bardzo in w tym sezonie (o czym pisał już w październiku rzetelny strażnik mody, Mr Vintage), są, like, totally in i i zaczynają mnie trochę irytować, bo wszystko co modne wywołuje we mnie zdrową i motywującą dawkę irytacji. Ale pal licho marynarki, sweterki, nawet kurtki, z tą koszulą to lekko przesadzili.
Uważam takie łaty za bardzo stylowy dodatek, podobnie, jak za stylową uważam niewielką łatkę na spodniach czy dzianinie, a nawet zaszytą nitką albo zacerowaną dziurkę. Świadczą one o emocjonalnym stosunku do ciuchów, ale w dobrym znaczeniu tego wyrażenia. Wysyłają prosty komunikat: ja wiem, że zakochiwanie się w ciuchach to obciach i głupota, zakochiwać się można w książkach albo dziewczynach, w ideach albo doznaniach, w przeżywaniu życia albo przeżuwaniu padliny… „ale jak się ma TAKIE ciuchy, to co ja mogę? Marynarka, nad którą krawiec pod moim kierunkiem spędził sześćdziesiąt godzin, sweter z merynosa, który przywiozłem z wyprawy motorem na Nordkapp – przecież nie mogę tego po prostu wywalić, prawda”? Dodatkowo takie łaty podkreślają, jak dobrze „złamane”, ale nie zszargane, buty, że nasza elegancja nie datuje się na poprzedni sezon – a od tego już tylko krok do wywołania w ludziach przekonania, że z tym „hormonem elegancji” po prostu się urodziliśmy.
Mr Vintage pisze, że łaty na łokciach „obniżają formalność” garderoby. Prawda, ale częściowo. Bo łatana garderoba to rzecz, było nie było, naprawiana, czyli pierwotnie posiadająca pewien mankament. Nie pójdziesz na smokingową imprezę w widocznie naprawianym smokingu, nie założysz łatanego garnituru na spotkanie z klientem. To pasuje do pewnego konkretnego stylu życia, stylu, który się raczej miewa, niż ma – zrelaksowanego, skupionego bardziej na noszeniu rzeczy, w których czujesz się dobrze, a nie takich, których wymagają od ciebie społeczne okoliczności. Czy tylko ja dostrzegam w poprzednim zdaniu definicję słowa casual?
Powiem więcej, sztywno formowana marynarka garniturowa z worstedu o wysokiej gramaturze może w ogóle nie być dobrym wyborem do łatania, bo tak naprawdę nie stanie się od tego ani komfortowym ciuszkiem na co dzień, ani nie pozostanie marynarką na oficjalne spotkania na szczycie. Jeśli to już „nieformalność”, Mr Vintage ma rację. Ale spróbujcie uczynić sweter – przez łatanie, cerowanie, rozciąganie czy farbowanie w praniu – mniej formalnym. Moim zdaniem to sztuka dla bywalców fotowybiegu na Pitti Uomo, niedostępna zwykłym śmiertelnikom.
Tym niemniej na karcie do głosowania nad łatami zaznaczam krzyżyk przy „fuck, yeah!”, a nie „hell no!”. Ale na koszuli? Przeglądałem dzisiaj garderobę i odkryłem, że po kilku sezonach intensywnego noszenia część moich koszul nie dożyje wiosny. Póki nadają się pod sweter, a choćby i marynarkę, jeszcze ujdą, ale wszystkie te plamki, przetarcia na kołnierzyku, plisie z guzikami, odbarwienia od kosmetyków i zwykła pożółkłość zaciągną je w końcu na śmietnik historii, kiedy pokazywanie koszuli w pełnym świetle słonecznym będzie obciążone wysokim ryzykiem ujawnienia niedoskonałości. Czy te koszule są przetarte na łokciach? Wolne żarty – skąd to przetarcie miałoby pochodzić? Od zbyt częstego podpierania brody w czasie wypełnionych bezczynnością dni pracy? Od czołgania się na poligonie, gdzie postanowiłem zademonstrować kapralowi, że ZAWSZE chodzę w koszuli? Koszula zawsze dość szybko się zużyje i chyba jesteś na tyle mądry, by wiedzieć o tym przy zakupie i nie przywiązywać się do niej zanadto.
Oczywiście trochę ironizuję, bo wiem, że prawdopodobnie 99,98(8) proc. łat jest na rękawach od nowości. Nie muszę zapewne wspominać, co sądzę o takich zakupach, zarówno w wymiarze etycznym (no, prawdę mówiąc, tutaj nie mam zdania), jak i w estetycznym. Co sądzę, o nowej, a już cerowanej marynarce (kurtki to inna para kaloszy, bo przy bardziej „terenowych” okazach łokcie faktycznie mogą potrzebować szczególnego wzmocnienia)? Pal sześć, że to leciutko pozerskie, że próbuje udawać efekt, o którym mowa w pierwszych akapitach tekstu. Ale producenci ubrań, lecąc po taniości, proponują szanownym klientom sztruks (który sam w sobie szybko się przeciera) albo alcantarę z tapicerek samochodowych. I, przede wszystkim, odbierają ci przyjemność własnoręcznego naprawiania twoich rzeczy, samemu tej przyjemności nawet nie odczuwając. Szczerze, co byś pomyślał o patynowanych butach, gdyby „patynowanie” oznaczało nie malowanie ich z cieniowaniem na szwach, ale dodawanie zmarszczek od noszenia?
Łaty – tak, ale tylko samodzielnie robione. Celuj w skórę licową lub zamsz, a przy bardziej odjechanych projektach – w dżins, inne rodzaje skośnie tkanej bawełny i wszystko, co kojarzy ci się ze słowem „wytrzymały”. Co zrobisz z poprzecieranymi za pół roku łatami? Gotowych naszywek szukaj w pasmanteriach, a taniego i dobrego źródła własnoręcznie wycinanych łat – na ciuchach (kurtki czy spodnie z cienkiej skóry mogą kosztować kilka złotych, a nie obchodzi cię przecież rozmiar ani fason). Kolory i styl łat dobieraj jednak przede wszystkim do koloru dodatków i ogólnej tonacji odzieży (brązowe łaty do guzików z rogu, czarne do czarnych plecionych ze skóry itp.). W drugiej kolejności – idź za radą Michała i komponuj łaty z akcesoriami, które lubisz nosić z danym ciuchem. W końcu masz go od lat i już znasz swoje preferencje w tym zakresie.
A jeśli już musisz kupić nową łataną część gadreroby – błagam, upewnij się przynajmniej, że środek łaty wypada na zgiętym łokciu, czyli, że gdybyś naszywał łatę, naszyłbyś ją właśnie tam. To ostatni bastion połatanej godności.