Każą nam przeprosić się z dresem i T-shirtami. Czy w rzeczywistości, w której z góry unieważnia się rzeczy „w razie ich nieodbycia”, #menswear ma szansę ocaleć?
Pamiętacie #menswear? Możliwe, że nie, bo ten sposób mówienia nie przebił się jakoś w polskim, pożal się Boże, pisaniu o mężczyznach jako bytach z krwi i kości. Ale to właśnie #menswear jest określeniem tego, co wydarzyło się między nami, przez nas i dla nas po poprzednim dużym kryzysie.
#menswear: beka pod krawatem
Na fali roku 2008, tak pięknie pokazanego w Wielkim Szorcie, mężczyźni wzięli na swoje barki ciężar swojego stylu życia. Slogan #menswear miał opisywać to nieco ironicznie, a ironia ta wystawała co najmniej trzema zaszewkami:
- Menswear pozwolił podnieść łeb hydrze męskiej garderoby w klasycznym, sprezzaturowo-psychologicznogarniturowym wydaniu: już nie styl, jeszcze nie moda, męska odzież z akcentem na „męska” i drugim na „odzież”. Parafrazując Le Corbusiera, garnitur jako maszyna do noszenia.
- Już w samym słowie łatwo dostrzec jednak pewien przekąs: u progu XXI wieku, kiedy dawno definiowanie się przez rzeczy powinniśmy byli odesłać do lamusa, opowiadamy o sobie, tworząc subkulturę przystojniaczków.
- I wisienka na torcie. A właściwie #wisienka: krzyżyk z klawiatury telefonu nicuje to wszystko. Z menswearu, który traktujemy śmiertelnie poważnie, robi hasztag. A hasztag jest dowodem, że wszystko to tylko show. Trend na instagramie. Jak instagram ma się do Wielkiego Męskiego Wyrzeczenia?
A jednak #menswear nie wziął się znikąd. Reportaże z Pitti Uomo, zawrotna kariera The Sartorialist, rozpinane guziki na mankietach tweedowych marynarek. My wszyscy z niej. My: dzisiejsze najdroższe polskie marki modowe. Poszetka z parasolami za siedem stów. Macaroni z blogowo-brosowo-półironicznym marketingiem. Zack Roman i Tomek Miler udostępniający, każdy swoje, wspomnienia sprzed dekady, kiedy byli brzydsi i biedniejsi. Fajne #throwbackthurdsady, bo wiadomo, że mężczyźni są tym ładniejsi, im starsi i bogatsi.
W końcu niżej podpisany. Dziś, jak dekadę temu, w gaciach przed ekranem o dwie generacje nowszego komputera. I ja właśnie dzisiaj chciałem o tych gaciach. Gdzie się podział #menswear w dobie koordynacji kolorystycznej poszetki z maseczką?
Gacie od krawca
Oczywiście, moje gacie to gacie przysłowiowe. Siedzę w dżinsach i koszuli. Na bosaka. Jak codziennie. Koszula trochę wczorajsza, ale kto by tam mnie wąchał. W skarpetkach po kwadrans dziennie można chodzić i tydzień, a i tak nie złoży się to nawet na dzień pracy. Pamiętacie, pracy – tego czegoś, co robiliśmy jeszcze kilka miesięcy temu. Zakładaliśmy w miarę wypasowane buty, chodzili do biura, spotykali się z ludźmi.
To wspomnienie przypomina mi, że moja koszula na grzbiecie jest dziś dla mnie kwestią samokontroli. Lekki ucisk na ramionach i falowanie kołnierzyka przypominają mi, że ten czas, jest czasem, kiedy trzeba być kimś, stawiać się w jakiejś relacji do otoczenia. Mają przywołać między moje cztery ściany przestrzeń publiczną. A ona, by tak rzec, nienachalnie tu się wpycha. Chcieliśmy iść do ludzi, ale nikt tu do nikogo nie przyjdzie. Wywołujmy więc choć wrażenie kontaktu ze światem.
To jedna z dostępnych strategii. Druga, co oczywiste, mówi „pieprzyć to wszystko, zostaję w gaciach”. Już nie metaforycznych, ale bawełnianych. Za tą drugą – w dyskretnej odległości – zdają się zaś dziś podążać nasze #menswearowe marki.
T-shirt też #menswear
Swetry w Poszetce są tak fajne, że aż muszą nazywać się po angielsku (knitwear by Poszetka). Marynarki przechodzą metamorfozę, przy której safari Hemingwaya to pikuś: „Nowością na polskim rynku jest nasza wariacja na temat marynarki i kurtki – Urban jacket. To pomysł dla tych co chcą wygodnie i klasycznie ekspolorować miejską dżunglę ? Praktyczne ściągacze, wygodne skośne kieszenie oraz tkaniny: granatowa gabardyna nie do zdarcia oraz rdzawa jodła”. To cytat z fanpage’a Poszetki.
W tańcu nie tenteguje się tym bardziej Zack Roman, przekonujący nieprzekonanych, że T-shirt to też #menswear:
Aż chce się dodać głosem Bogusława Wołoszańskiego, że w tym momencie losy wojny postu z karnawałem wydają się przesądzone. „Ale nie uprzedzajmy faktów”.
Przesadzone plotki o śmierci
Coś mi bowiem mówi, że obwieszczanie śmierci elegancji spod znaku #menswear przez marki, dla których to właśnie ten trend był jedną, jedyną trampoliną w ich dziejach (wszystkie powyższe i kilka innych do takich właśnie należą), to ustawianie się w kolejce po akt zgonu idei, która żyje i wierzga. Na poparcie czego mam dane absolutnie rzetelne, obiektywne i reprezentatywne, czyli moje własne uczucia.
- Uczucie numer 1: siedząc przed kamerką widoczny od pasa w górę niemal z nostalgią wspominam wszystkie te spotkania, które tak mnie stresowały i/lub obrzydzały, a o których teraz marzę.
- Uczucie numer 2: emocje wobec drzwi. Sto lat temu wybitny socjolog kultury Marcel Mauss (francuz, więc czyt. Mos), pisząc o Eskimosach, mówił o roli granicy w ich świecie. Zazwyczaj wybrzeże czy pogranicze traktujemy jako miejsce, gdzie dochodzi do komunikacji. Jednak u mieszkańców dalekiej północy brzeg oceanu to bariera, za którą nie ma nic. Próg naszych mieszkań coraz mniej jest pograniczem, na którym dochodzi do styku, interakcji. Pośrednictwa między tym, czego mało i kameralnie jest w środku, a tym, czego dużo i nadmiernie jest na zewnątrz. Coraz bardziej są jak ten brzeg arktycznych mórz. Za jego granicą jest hipotermia, dalej mgła, a jeszcze dalej – zaświaty. Im dłużej będziemy notowali tysiące zachorowań dziennie (a będziemy ich notowali niebawem dziesiątki tysięcy), tym bardziej przejście stąd do tamtąd będzie rytuałem. Rytuałem, który należy uświetnić.
- Uczucie numer 3: to mityczne new normal, do którego zmierzamy, w naszych kategoriach sprzed roku będzie dalej pretty fucked up. Oglądam Pieskie popołudnie na netfliksie. Wiem, że Al Pacino wchodzi do banku jak gdyby nigdy nic, ale zaraz wyciągnie karabin i każe zaprowadzić się do sejfu. Moje pierwsze uczucie, zanim jeszcze mózg zdąży pomyśleć, brzmi: jak zamierza nie wzbudzać podejrzeń, skoro wchodzi do banku bez maseczki?
Postpunk w dwurzędówce
W nowej normalności będziemy myśleli zupełnie inaczej – o ile jakaś normalność będzie. Może #menswear sprawdzi się wtedy, tak jak sprawdził się po poprzednim kryzysie. W „Nienagannym” rzucam mimochodem taką myśl: może #menswear (choć nie używam tego słowa) jest nowym punkiem? Już kiedy to pisałem, korzystanie z usług krawców i kupowanie od lokalnych rzemieślników czy niewielkich marek było odpowiedzią na wiele problemów społecznych.
Do najważniejszych z nich należały wtedy katastrofa ekologiczna i komodyfikacja dosłownie wszystkiego, co nie zdoła uciec na drzewo. Dziś dochodzą możliwe zakłócenia łańcucha globalnych dostaw, kordony sanitarne i realna zapaść popytu. Po haemie nie będzie widać kryzysu tak wyraźnie jak po kuśnierzu, u którego mógłbyś zamówić kożuch na zimę. Z pięciu rękawiczników w Warszawie w 2018 jest już tylko trzech. Ślepe okna witryn nakręcą spiralę depresji.
Jakoś nie boję się jednak, że branże jako takie przetrwają dzisiejszy kryzys, a wczorajsi dandysi rzucą się na T-shirty jak na świeże bułeczki. Może sięgną po nie niechętnie, ostatecznie, jak po odpiekane pieczywo z dyskontu. Pewnie też niejeden rzemieślnik wycofa się z branży lub z siebie, na skutek załamania finansowego lub osobistego. Wszystko to będzie tragedią, małą burzą w naszej porannej szklance wody.
Ale umówmy się – u polskich krawców jeszcze przed pandemią terminy realizacji wahały się między „dobra, jakoś się doczekam” a „chyba se pan w kulki leci”. Kilka tygodni na wiosnę i kilka jesienią bez nowych zamówień nie przewróci branży do góry nogami. Zwłaszcza że ekstremalnie nieliczni pozwolili sobie na luksusowe ryzyko przeinwestowania, a większość dzierga swoje po piwnicach.
Jeśli #menswear był nowym punkiem, ze swoją dziwną, konserwatywną – nie rockową, lecz smooth jazzową – dynamiką, jego nowa, pandemiczna odmiana ma szansę wjechać na pełnej. Będzie pretensjonalnie i snobistycznie, ale dalej jestem dziwnie przekonany, że na dłuższą metę lepsza kaszmirowa dwurzędówka z galwanizowanymi guzikami od pościeli niż T-shirt w serek.