Mądrości spod lodu

Prawdziwa elegancja wychodzi na jaw dopiero kilka stopni poniżej zera

Tak oto przekroczyliśmy niewidzialną granicę. Od dawna mamy w Polsce dwie wiosny ( coś jakby przedwiośnie i przedlecie), dwie jesienie, w pięknej metaforyce określane złotą i szarą, a klimatolodzy jakoś nie zdecydowali się na zaznaczenie, że zimy też potrafimy mieć dwie. Przez ostatnie tygodnie prognozę na ulicach Sezamkowych w całym kraju sponsorowały syberyjskie wyże, z którymi przychodziło komfortowe ciśnienie i cudowne słońce na błękicie, ale mrozy demotywowały do życia ogólnie, a do wychodzenia z gorącej kąpieli w szczególności. Nie pierwszy to zresztą raz, kiedy za przysługi sąsiadów ze wschodu płacimy zbyt wysoką cenę. Na wątpliwe szczęście to już za nami, teraz nie mamy już słońca, błękitnego nieba, korzystnego biometu i mrozów, mamy za to zaspy, deficyt miejsc parkingowych, rynsztoki pełne szarej barei i w ogóle wszystko, co każe ciepło myśleć o największym Polskim wieszczu, Andrzeju Bursie i jego trafnych konkluzjach.

I tak już chyba na zawsze zostanie, że mimo moich najszczerszych starań i najwyższych ambicji, będzie to blog o ubraniach, bo, jak słusznie zauważyli lata temu copywriterzy jakiejś dżinsowej marki, w tym pięknym (z lotu ptaka) kraju wyzwanie to ubranie.

To chyba Pratchett kiedyś napisał, że Eskimosi mają 80 słów na określenie śniegu i żadne z tych słów nie nadaje się do przytoczenia. Dlatego skupię się na jasnej stronie mocy i napomknę o tym, co – przynajmniej mnie – trzyma przy życiu między styczniem a kwietniem. W okresie wielkich mrozów, kiedy już coś wypędzi mnie na dłuższą metę z domu, mam większą niż kiedykolwiek satysfakcję z bycia przyzwoicie ubranym. Przyzwoicie, to przede wszystkim do figury. Czuję się wtedy nie tylko atrakcyjniejszy (proszę przyjąć, że piszę to z dystansem i nutką autoironii) od średniej krajowej, która w okresie mrozów porzuca już nie tylko świadomość istnienia czegoś takiego jak elegancja, ale w ogóle porzuca łączność zmysłów ze światem, i zaczyna przypominać mniej wyluzowaną wersję Carollowskiego pana Gąsienicy. Czuję się też mądrzejszy.

Mądrzejszy, bo opanowałem prostą zasadę, że kiedy założę sweter na koszulę, a pod marynarkę, to wystarczy mi zwykły płaszcz albo kurtka z wizkozową podszewką, by mieć na sobie sześć warstw ubrania. Bawełna-wełna-wiskoza-flanela-wiskoza-wełna. Choćbyś obwiązał tiszerta i polar puchowymi poduszkami, nie osiągniesz lepszego efektu, a jeszcze będziesz mnie podziwiał, że nie wytrzymuję w takim cienkim ubraniu.

Mądrzejszy, bo nie jestem już w podstawówce i nie wstydzę się rajtek pod spodniami (dobrych, z merynosa, szukać należy w sklepach trekkingowych). Zwłaszcza, że o tym, że je noszę, wiedzą od teraz czytelnicy, a nie wie tego ulica (zadbaj o skarpetki co najmniej do pół łydki, żeby za łatwo się nie dowiedziała).

Mądrzejszy, bo Wiktor Suworow w książce Specnaz wyjaśnił mi, że w magazynowaniu ciepła przez dłuższy płaszcz, a nie przez osobne ogrzewanie nóg, tkwi sekret przekazywany przez mężczyzn od czasów neolitu.

Mądrzejszy może jeszcze tym, że noszenie butów na zmianę i dobra impregnacja (licówek – tłuszczem i woskiem, zamszaków – hydrofobami w spreju) oraz twój przyjaciel – desalter, czyli odsalacz – sprawiają, że naprawdę rzadko muszę się uciekać do butów trekkingowych (łączę je z dżinsami na zimowe spacery po lesie).

Wiele tych sekretów nie mam, ale na przyszły sezon planuję kilka nowych. Ponieważ, Mili Czytelnicy, jesteście klasą uprzywilejowaną względem tzw. ulicy, podzielę się z wami listą zakupów. Żadnego nie planuję już na ten sezon, naiwnie wierząc jak czterolatek, że dobry Pan Bozia wynagrodzi mi trudy i zimową deprechę gorącym latem o aromatach owoców z długim i dojrzałym finiszem i na wszystko to muszę być przygotowany. Tymczasem lista zakupów do zrealizowania do stycznia 2013.

Nieprawdą jest (a w każdym razie jest na mojej ulubionej Wikipedia List of Common Misconceptions), że przez pewne części ciała ucieka więcej ciepła, niż to wynika z matematyki. Ale przy 50-60 stopniach różnicy między tobą a otoczeniem, marznąć na kamień będzie wszystko, do czego dotrze powietrze. Trzeba więc nakryć głowę lepiej, niż kapeluszem albo kaszkietem. Dzisiejsi producenci czapek nie robią uszanek z prawdziwego futra, bo wymaga to osobnych maszyn do szycia i Bóg wie czego jeszcze. Dlatego szukać ich należy u kuśnierzy, których kilku powinno się dać znaleźć w każdym dużym mieście. U rzemieślników podział na sezony nie jest tak ewidentny, jak w sieciówkach, ale postaram się nie zostawić tego na kolejny syberyjski styczeń nad Warszawą.

W teorii getry nie powinny się zbytnio rzucać w oczy, a na pewno dadzą ciepło. Jak będzie w praktyce - może się przekonam

Radzenie sobie z suchym mrozem u stóp może się odbywać kilkoma metodami, z których najbardziej oczywiste są grube skarpety, a mniej – oldskulowe getry. Potrafią rozszerzyć asortyment butów, które nosisz bez ryzyka odpadnięcia kończyn, za cenę staroświeckiego wyglądu. W tej chwili myślę, że to reenactment, ale reenactment zrozumiały w kontekście pogody. Myślę, że kiedyś zaryzykuję, choć to na pewno nie jest dobre rozwiązanie na co dzień (por. efekt fulara).

Na pluchę za to jest chyba jedna odpowiedź: pokochać. Bodaj dwa lata temu byłem bliski rzucenia tym wszystkim i stwierdzenia, że skoro brytyjska rodzina królewska może chodzić w hunterach, to ja też mogę.  Dałem sobie jednak czas na przemyślenie i uznałem, że zero tweedowych garniturów w szafie to trochę za mało tweedowych garniturów w szafie, by nie wyglądać jak nastoletnia bloggerka-szafiarka, a jest to imydż, który mało mi konweniuje. Jest natomiast (jak już wspominałem) alternatywa, którą Amerykanie pakują w podróż do Europy: gumowe overshoes. Tanie na pewno są rozwiązaniem monumentalnie obciachowym, ale jeśli będą odpowiednio drogie – czytaj: nieczarne, w żywym, głębokim kolorze, ładnie wykończone, matowe i bez niepotrzebnych podlewek z formy, których nikomu się nie chciało usunąć – mają szansę łączyć przyjemne z pożytecznym. O ile da się je kupić w Polsce taniej niż samochód – biorę.

A skoro dobrnąłeś już tutaj – jeszcze jedna mała rada: im zimniej, ciemniej i błotniściej, tym większym sartorial heroism jest noszenie jasnych spodni. Oczywiście trzeba je prać po jednym założeniu, ale ta aryjska wściekłość, która ogarnia cię, kiedy ochlapie cię pierwszy samochód tuż po wyjściu z domu, ogrzewa lepiej niż kubek grzanego wina.