Browse Category

Sport i podróże

Jak jeździć na Blog Forum Gdańsk 2012

Bo każdemu może się to zdarzyć. A może nie?

Jeszcze w ubiegły piątek nie wierzyłem w istnienie subkultury blogerów jako takich. No bo w sumie co może łączyć kolesia, który zasłynął tekstem o tym, że nie smakował mu budyń, z dziewczyną prezentującą szorty i gośćmi, którzy piszą o bezpieczeństwie systemów informatycznych?

Jednak jeśli dziś wtorek, to wierzę w istnienie subkultury blogerów, choć uważam, że jest to subkultura stworzona sztucznie. Nie ma w tym sumie nic złego: SS też było odgórnie tworzoną subkulturą, a jednak do historii przeszło marszowym krokiem i to ze znanym symbolem solarnym w butonierce.

Blog Forum Gdańsk jest jednym z ogniw łańcucha pokarmowego, który pożera zwykłych sieciowych ekshibicjonistów, a wypluwa pełnowartościowych Blogerów. Jednak ja jako były uczestnik tej imprezy muszę stwierdzić, że ten łańcuch jest jak złoty łańcuszek na łabędziej szyi nadobnej szafiarki.

A jako że każdemu mężczyźnie zdarza się od czasu do czasu znaleźć na konferencji, szkoleniu albo innym spędzie, pozwólcie że przedstawię kilka ponadczasowych prawd ujętych w niezobowiązującą formę relacji z imprezy, która większości z was zapewne nic nie obchodzi.

  • Zaliczaj możliwie dużo prelekcji, wykładów i warsztatów. Przedstawiany na nich know-how i bajecznie nudne powerpointy w stylu godnym międzynarodowej korporacji odpowiadają za przynajmniej 15, a może nawet 20 proc. korzyści, które wyniesiesz ze spotkania. Pozostałe 80-85 proc. to oczywiście wspólne chlanie i wpadanie na innych w korytarzach.
  • Fajnie jest mieć krawat. Zawsze. Po wszystkich peanach, które wyczytałeś na losowych blogach dla mężczyzn, możesz być rozczarowany, że nie każda dziewczyna na ulicy zwraca na ciebie uwagę ze względu na niebanalny zwis męski, ale nie nazwałbyś przecież Fashionelki każdą dziewczyną? W każdym razie nie nazwałbyś jej tak dwa razy. (Na początku tego miłego tete-a-tete była tam jeszcze druga blogowa dama – dobre źródła twierdzą, że mogła to być Segritta, ale było ciemno, późno i hałaśliwie). Nie mówię oczywiście, że od razu potraktowały  krawat jako symbol falliczny – zresztą gdyby nim był, trzeba by go nosić nakrochmalonym i sterczącym do góry.
  • Zabieraj głos w czasie paneli, choćbyś miał mówić o rzeczach kompletnie banalnych – odpowiedni ton i dobre samopoczucie sprawią, że nikt się nie zorientuje. Po zakończeniu spotkania miło bywa podejść do prelegenta i osobiście podziękować mu za „kilka ciekawych myśli”. Na pewno nie uzna tego za idiotyczny gest, a nawet jeśli – obiektywnie to nim nie jest. A jest to dobry sposób na nawiązanie relacji, zwłaszcza jeśli dobrze sprawę rozegrasz, a grunt okaże się odpowiedni.
Na szczęście ten głupi uśmiech nie załapał się do kadru. Fot. Michał Kędziora
  • Epatuj przynależnościami. W ogóle epatuj, ale przynależnościami zwłaszcza. Czy wspominałem już o znaczku klubowym w butonierce? Coraz częściej zauważam, że jest to drastycznie zaniedbany element biżuterii. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyciągnie uwagę jakiejś sztywniary. (Wizytówki też się przydają).
  • Fotografuj się ze sławami. To mądrość z kretyńskich podręczników motywacyjnych. Modyfikuję ją w ten sposób: nie ustawiaj się do zdjęcia tak, jakbyś całą uwagę skupiał na odbijaniu światła. Wiem, że nazywają to efektem światła odbitego tudzież efektem księżyca, ale jeśli zaczniesz pokazywać się jak księżyc wobec słońca, na zawsze pozostaniesz satelitą. A przecież chcesz być kolejną gwiazdą!
Po lewej: luz, PGE Arena Gdańsk, Mr. Vintage (nie taki znowu stary), Sztywniara (nie taka znowu sztywna) i niżej podpisany. Po prawej: Simon nie do końca zrozumiał moje intencje, kiedy prosiłem go o przesunięcie się do zdjęcia. Niezręcznie mi było tłumaczyć, że wcale nie liczę na celebrity shot, a Szarski z mistrzowską precyzją uchwycił tę niezręczność
  • Nie słuchaj mądrzejszych. Ostatnie wystąpienie Jakuba Żulczyka, którego przyjaciele zachwalali mi jako świetnego gawędziarza, było pod wieloma względami najsłabszym z zaliczonych przeze mnie punktów programu. Ale tyle racji miał: należy być osobnym, autonomicznym i robić swoje. Pokolenie blogowych celebrytów, które dziś opowiada o zasadach blogowania, to ta generacja, która ćwiczyła je na własnej skórze. Łatwo jest, patrząc wstecz, robić reverse engineering sukcesu (no, ujmijmy to łagodniej: powodzenia), tak jak łatwo jest wytłumaczyć profetyczny geniusz Nostradamusa wobec rzeczy, które już się wydarzyły, ale poczekajcie na tegoroczny koniec świata, żeby się przekonać, że w gruncie rzeczy nie ma mądrych. Myślicie, że Kominek pisząc skądinąd niezbyt lotny i tekst o rozczarowaniu kisielem z torebki wiedział, co to viral i jak z blogowania zrobić sposób na życie? Ja tak nie myślę.
  • Nie bądź blogerem. Nie mówię tego bynajmniej z pozycji cierpiętniczych, ukazując niedolę misji dziennikarza obywatelskiego, choć tak robi wielu, bo z bliznami – nie tylko mężczyźnie, jak się okazuje – całkiem do twarzy. Wydaje mi się, że dzisiaj opinia blogera to dalej jakiś szklany sufit, jakiś Englishman in New York świata mediów.
  • Inwestuj. Na jednym panelu ktoś – podobno znowu Kominek – powiedział, że szafiarkę można kupić za parę dżinsów. Jadąc na Blog Forum Gdańsk weź zatem ze sobą zapasowe dżinsy w rozmiarze XS. Widziałem na żywo kilka modowych blogerek – zajebiste value for money.
  • Nie bój sie prosić o więcej. Kelnerzy na wydawce konferencyjnego obiadu, jeśli ich poprosić, nałożą na jeden talerz i sztukę mięsa i rybę, a jeśli hotelowe śniadanie nie przeszło ci przez gardło z powodu suchości i niewyspania, na obiad przyda ci się dużo białka dla odrobienia nocnego spustoszenia w organizmie.
  • – Piłeś – nie pisz – Powiedziała na swojej prezentacji Sylwia Kubryńska. Gdybym ja miał pisać tylko na trzeźwo, musiałbym założyć rzadko odwiedzanego twittera. Wolę zasadę Hemingwaya: write drunk – edit sober.Teraz też jestem po piątym kieliszku.
  • Kiedy wyjeżdżasz bez żony – zdejmuj obrączkę. Przyciąga kobiety z niewiarygodną siłą. Po co ryzykować?
  • Jeśli chcesz być blogerem (albo jeśli w ogóle robisz coś na własną rękę) – celuj w pierwszą ligę. Jak? Odpowiedź na to pytanie za rok o tej porze – tylko na SmakNabyty.pl.

[facebook]

Urlop w niezłym stylu: zmęczenie materiału

Jeżeli nam się uda to, cośmy zamierzyli (…) to zalejemy się jak jasna cholera – pisał Andrzej Bursa

[simple_series title=”Urlop w niezłym stylu”]

Już dobrze wiecie, że wszystko miało być inaczej. Jedynym, czego byłem pewien, a co faktycznie się sprawdziło, były wściekle zapracowane dwa dni po powrocie, okres zakończony wczoraj, który nie pozwolił nawet na wcześniejsze podsumowania.

Trzeba też przyznać, że cieplejszy klimat mniej służy człowiekowi, co zdaniem niektórych badaczy (np. Landes) wyjaśnia, dlaczego cywilizacje lepiej radziły sobie w chłodzie

Prawdziwe wakacje zawsze wiążą się ze zmęczeniem, bo muszą się wiązać. Obojętne, czy włazisz na górę dla samego bycia na górze, czy wędrujesz kilometrami w skwarze, by odwiedzić jeszcze jedną fortecę/zamek/tysiącletnie drzewo/wodospad, czy męczysz się siłując z szotami na jachcie – jeśli nie osiągniesz stanu prawdziwego zmęczenia, po którym pizza z mikrofalówki jest cymesem, a zimne piwo najbardziej wykwintnym trunkiem świata – wakacje wydają się jakieś takie słabo zaliczone.

Cóż, wakacje z rocznym dzieckiem są metodą na zmęczenie instant, a ten poziom osiągasz w drodze na plażę. Zwłaszcza jeśli masz fart i dziecko w sezonie wakacyjnym jest dokładnie w wieku, w którym dość zręcznie chodzi, ale jeszcze nie jest sterowane głosem i nie do końca pojmuje różnicę między krawędzią nabrzeża/krawężnikiem chodnika a śmiertelnymi niebezpieczeństwami, które czają się tuż za tą granicą.

Namęczyliśmy się więc z Zosią nawzajem – ona nas, ciągnąc za rękę w krzaki albo zbierając na plaży pordzewiałe kapsle od piwa, bo kolorwy lakier przyciągał jej uwagę, a my ją – jadąc półtora tysiąca kilometrów autem tylko dlatego, że wybrzeże Chorwacji jest ciekawsze od Polskiego, której to ciekawości ona prawie nie zazna, bo za mała jest jeszcze na ten poziom doświadczania Inności – rok miała zaledwie na odkrycie, że to wszystko dookoła, co cię szczelnie otacza, nie czując twojego bólu, jest to tak zwany świat.

Namęczyliśmy się więc nawzajem, ale mimo to doświadczenie ojcostwa jest rzeczą ważną i poważną w przeciwieństwie do tego, czym się tu na co dzień zajmuję, wiązania krawata, parzenia kawusi, picia wina i w zasadzie tylko po to dopisuję niedorobioną pointę do niezaliczonego (z przyczyn obiektywnych) wyzwania, żeby to krótkie zdanko napisać. I może sobie Kiełbasińska gadać, że przez pierwsze miesiące sprzedanie dziecka na wieczór i wyjście do kina jest świętem, tak jak jeszcze rok wcześniej spontaniczny wypad gdziekolwiek był chlebem powszednim, że trzeba mieć oczy z tyłu głowy i że małe dziecko-mały problem, a duże dziecko-duży problem, ale jednak dzieci to fajoska sprawa.

Jeśli, oczywiście, jest się ojcem, a nie „rodzicem B”, jak podobno mówi się w politpoprawnych krajach, albo ojcem od przelewów alimentów i spotkań co drugi weekend, tudzież takim od paczek zza granicy. Zresztą, jak trudno być dzisiaj ojcem na placówce, kiedy w Polsce naprawdę wszystko jest? Mój stary spędził kupę lat w Stanach począwszy od połowy lat 80. i jego pierwsze paczki były objawieniem: wystarczyło, że przysłał mi kolorowy balonik albo jakiś gratis z happy meala, a ja cieszyłem się jak głupi do sera, bo w Polsce myło się ręce pastą BHP i piło płyn Lugola. Ja będę się musiał bardziej postarać.

W Chorwacji zacząłem od nauczenia się wiersza o panu Tralalińskim (jego żonie Tralalonie, jego córce Tralalurce, jego synku Tralalinku i jego piesku Tralalesku). I te infantylne gry słów podobają mi się coraz bardziej do tego stopnia, że niedługo zmienią moje literackie gusta, a to już będzie prawdziwy smak nabyty.

A wracając jeszcze na sekundę do kwestii ojcostwa: z pewnością przypadnie ona do gustu wszystkim spośród was, którzy etykietują się pojęciem klasyczna elegancja. Przepaść między klasyką literatury dziecięcej (Tuwim, Jachowicz, ilustracje Szancera i oldskulowa Bogucka) a dzisiejszą produkcją (wszystkie te cholerne Kaczorki Głodomorki) dobitnie udowadnia, że (w wersji dla naiwnych) kiedyś było lepiej lub (w wersji dla mniej naiwnych), że czas jest niezły w oddzielaniu ziaren od plew.

Urlop w niezłym stylu: w drodze

Mieliście kiedyś tak, że zapisaliście sobie coś, a zaledwie kilka dni potem czytając tę notatkę zaczęliście zachodzić w głowę: co mógł mieć na myśli gość, którym wtedy byłem?

[simple_series title=”Urlop w niezłym stylu”]

Takie właśnie uczucie dopada mnie, kiedy zastanawiam się, co mogłem mieć na myśli pisząc o jakimś bardziej eleganckim podróżowaniu. Na pewno nie myślałem o elegancji w kategoriach dress code’u, bo to jednak nie moja para kaloszy. Zrobiłbym sobie chętnie kiedyś wyprawę z elementami rekonstrukcji (np. safari w hełmie korkowym), ale to raczej dla zabawy, a nie po to, żeby coś komuś udowodnić.

 

Feel like a sir? Challenge accepted. Ulica starego Splitu

No, jeśli bardziej eleganckie podróżowanie ma być bardziej eleganckie od średniej przeciętnej Polaków na urlopie (nie jest to samobiczowanie – wszystkie nacje są równie brzydkie na urlopie, każda na swój sposób), to poprzeczka nie jest postawiona wysoko. A tym łatwiej jest jechać na eleganckie wakacje pakownym samochodem, w który, co do zasady, wrzucić możesz wszystko.

A jeszcze łatwiej, jeśli jedziesz w ciepłe kraje, gdzie dylemat typu polar contra flanelowa marynarka jest nie–dylematem.

Coraz częściej dochodzę do przekonania, że zachowywanie elegancji w podróży jest po prostu funkcją pieniędzy, które przeznaczasz na podróż. Jeśli zatrzymujesz się w sześćdziesięciogwiazdkowym hotelu, który udostępnia gościom ekspresową pralnię, łatwo gniotące ciuchy i białe garnitury nie są zupełnie problemem. Czy to oznacza, że w ciasnym budżecie skazany jesteś na trekkingowe sandały i bojówki cargo w rozmiarze trzy czwarte? Nie, po prostu kasa zwalnia od myślenia o takich pierdołach. W podróży dużo łatwiej udowodnić tezę, że elegancja nie wynika z luksusowych ciuchów, ale z dobrego dopasowania i ciekawie skompletowanej zawartości szafy.

Przygotowania do wyjazdu były koszmarem, choć rzecz jasna pakowanie nie było najgorszym z jego elementów. Jednak teraz, żrąc figi prosto z drzewa, w ogóle nie myślę o godzinach spędzonych nad żelazkiem. Poprasowałem sobie wszystkie koszule, czego zazwyczaj nie robię, ale już jakiś czas temu odkryłem, że na urlopie możliwość szybkiego wzięcia czegoś z szafy i wrzucenia na grzbiet bez zmóżdżania się, jest szczególną przyjemnością. I wybór jest mniejszy, i wszystko pasuje do wszystkiego.

Domyślam się, że możesz mieć awersję do koszul, które po wyprasowaniu zostały złożone, ale jeśli złożysz je po wystygnięciu w estetyczną kosteczkę, ślady po miejscach załamania materiału to najprawdziwsze oblicze casualu i nie ma się co ich wstydzić. Jeden mój znajomy postanowił nawet dodatkowo delikatnie zaprasowywać koszule po złożeniu jako wyjazdowy signature look, ale nie wiem, czy dotrzymał tego zamiaru.

Udało mi się moje podstawowe założenie: nie wyglądać jak rumun z milionem bagażowych drobiazgów. Oczywiście zabranie się z dzieckiem na dwa tygodnie wymaga zapasu tego i owego, pieluch i słoików, składanego łóżeczka i miliona małych ciuszków. Ale mój bagaż podręczny składał się z jednej walizki i choć była duża jak na trzy dni transferu (nocowaliśmy najpierw u przyjaciół na Śląsku, a dopiero stamtąd rozpoczęliśmy właściwe dwa dni trasy – przy obecnym stanie gierkówki było to bardzo dobre rozwiązanie), ale do walizki zmieściły się nawet dziecięce kołdra i poduszka, więc nie jest źle. Ale moja rada na przyszłość jest taka: nigdy nie zapomnij włożyć do bagażu podręcznego korkociąg. Chyba, że potrafisz przeżyć wieczór na hotelowym tarasie w upalny sierpniowy wieczór bez korkociągu. Ja nie potrafię.

„Barbarzyńcy w kożuchach/ zmienią się w naród ambitny/ pod Kolumną Trajana/ zajmując się drobnym handlem…”. Inna ulica starego Splitu

Do tego gratis garść innych obserwacji:

  • Skórzane pantofle w pasie śródziemnomorskim są absolutnie obowiązkowe, bo tylko dzięki tak jasnemu fashion statement nie czujesz się jak ubogi krewny, jeśli znajdziesz się przypadkiem na nadmorskiej promenadzie wśród palm albo w marinie pełnej drogich jachtów i motorówek.
  • Niestety, ze względu na pył, który charakteryzuje tutejsze letnie susze, musisz mieć ze sobą raczej więcej niż mniej kosmetyków do butów i poświęcać czas na ich używanie.
  • W śródziemnomorskim słońcu nie ma nic lepszego, niż nieskazitelnie biała koszula – i odwrotnie, nic tak dobrze nie robi na nieskazitelnie białą koszulę, jak śródziemnomorskie słońce.
  • Marynarka o lekkiej lub żadnej konstrukcji, którą bez żalu można włożyć w kostkę albo cisnąć na tylne siedzenie auta, jest ciuchem o niemożliwych do przecenienia zaletach. Słyszałem wręcz o białej lnianej marynarce, którą można prać w pralce – o to warto się postarać, jak śpiewał poeta.
  • Pakowanie możesz uważać za koszmar, ale jeśli zamierzasz gdzieś zostać dłużej niż kilka dni, rozpakuj się pieczołowicie. Dzięki temu unikniesz niepotrzebnych zagnieceń, bajzlu i walania się czystych rzeczy po podłodze. Fraza „walizka to nie plecak, rzeczy są w niej dobrze ułożone” jest prawdą, ale nie jest zaklęciem.
  • Kiedy jesteś już spakowany w podróż i właśnie zamierzasz przekręcić klucz w zamku, nie cofaj się pięćset razy, by sprawdzić, czy wszystko wzięte. Zwłaszcza jeśli patrzą kobiety. Zamiast tego pomacaj się po kieszeniach i na głos wypowiedz listę sprawdzającą: paszport, inne ważne dokumenty (dowód auta, ubezpieczenie) i portfel z zapasem gotówki i kartą kredytową. Wszystko inne może zostać w domu – razem z innym problemami.